O tym, że z graczami Mistrz Gry powinien rozmawiać napisano już wiele. Najwięcej frajdy z gry mamy wtedy, gdy nasze oczekiwania zostaną spełnione – wojownik będzie mógł powalczyć, dandys zabłysnąć w towarzystwie, a netrunner włamać się do korporacyjnej sieci. Dziś chyba nie trzeba nikomu o tym przypominać, jednak ostatnio rozbawiły mnie wspomnienia dwóch sesji, w których Mistrzowie o tych pryncypiach zapomnieli. Postanowiłem je przytoczyć. Tak ku przestrodze.
Pierwsza sesja, w której brałem udział jako gracz, była przykładem solo-questa. Gry z jednym MG i jednym graczem. Wiedziałem tylko, że miał to być Świat Mroku (jeszcze stary), w którym przyjdzie mi się wcielić w śmiertelnika. Akcja została umiejscowiona w Polsce z początku lat 90tych – na drogach polonezy i maluchy, wszyscy próbują odnaleźć się w nowej rzeczywistości i poradzić z przeszłością, nie ma komórek i Internetu. Słowem fajny klimat, który staraliśmy odtworzyć na podstawie własnych wspomnień. Do tego postać dziennikarza z problemami wydawała się bardzo klimatyczna. I taka też była sesja.
Niestety do czasu.
Okazało się, że MG miał inne plany co do mojego bohatera. Mnie bardzo dobrze wczuwało się w swoją rolę, a miałem się przebudzić jako bohater gry Mag: Wstąpienie. Mistrz napracował się – spreparował teksty wzorowane na tajemnych księgach, zaplanował przygodę pełną magicznej symboliki. Tylko, że ja to miałem gdzieś – chciałem pograć przegranym dziennikarzem, bo i dla niego znalazłoby się masę materiału na przygody. Niestety musiałem pójść torem wyznaczonym przez ściśle liniowe ramy przygody i nie czułem się z tym najlepiej. Nietrudno się więc domyśleć, że była to jedyna przygoda jaką zagrałem tamtym bohaterem.
Bohaterem drugiej opowieści ku przestrodze jestem ja. Jako ambitny MG prowadziłem jedną z pierwszych swoich przygód do Gasnących Słońc. Jeden z graczy chciał koniecznie mieć własny statek – luksusowy liniowiec, którym mógłby latać po planetach i przewozić majętne osoby. Początkowo, w imię sprawiedliwości i litery podręcznika torpedowałem jego pomysły sprowadzając je do statku średniej klasy i to jeszcze będącego dalekiego od pełnej sprawności technicznej. Wymyśliłem scenariusz czerpiąc garściami z kina SF – przygoda miała miejsce na statku więc w ładowni zalęgło się coś, było też morderstwo, śledztwo, symbiont i strzelanina na pokładzie. I wszystko dobrze by się skończyło, gdybym nie chciał koniecznie uczynić z całej drużyny poszukiwanych i wyjętych spod prawa (wzorem kultowego serialu Firefly, pod którego wpływem byłem). Można sobie tylko wyobrazić co czuł gracz, który marzył o międzygwiezdnej linii lotniczej.
A jak to było u was? Spotkaliście się z takimi wpadkami na sesjach?
PS: Okazje się, że o wspomnianych sesjach już pisałem - zarówno o Gasnących Słońcach jak i o dziennikarzu w czasach raczkującego kapitalizmu.
0 komentarzy:
Prześlij komentarz