20 sierpnia 2008

Być człowiekiem

17:26 Posted by Grzegorz A. Nowak No comments
Data: nie pamiętam!

System: WoD

MG: Samalai

Grający: Ja (Adrian Nałęcz)

Scenariusz: Almanach Persefony (tytuł może być, nie Samalai?)

Historia tej sesji jest dosyć ciekawa więc zanim zacznę pisać o samej przygodzie, napiszę kilka słów o tym jak w ogóle doszło do tego, że została rozegrana. Wszystko zaczęło się od wolnej chaty Samalaia (rodzice na urlopie), czyli niebywałej wręcz okazji na zrobienie imprezy. Jednak po kilku telefonach i przynajmniej dwakroć więcej smsach okazało się, że nie ma chętnych. To niesamowite, ale rzeczywiście nikt nie chciał przyjść, czy też z różnych powodów nie mógł. Najśmieszniejsze, że jedyna osoba która wyrażała chęć przybycia (prócz mnie) gotowa była przyjechać z Radomia (!). No ale w efekcie na imprezie zostaliśmy tylko ja i Samalai-Gospodarz (nikt nas nie lubi!). Kiedy już się okazało, że nie będzie dodatkowych imprezowiczów Samalai zaproponował zagranie w solo-sesję w WoDa. Dawno nie grałem żadnej klimatycznej, nocnej sesji więc stwierdziłem - czemu nie?

I tak doszło do trochę spontanicznego grania. Sama sesja była może niespodziewana, ale przygoda już nie - Samalai przygotował się do gry i stąd zapewne taka chęć poprowadzenia. Przygoda miała być w klimacie Cthulhu, bo miałem grać śmiertelnikiem i miało być horrorystycznie. Pomyślałem, że to całkiem fajna odmiana. Do tego realiami miała być Polska roku 1995 więc nie tak dawno, a jednak w zupełnie odmiennych okolicznościach. Wydobyliśmy z pomroków pamięci jak to wtedy było, po czym przystąpiłem do tworzenia postaci. Padło na bezrobotnego dziennikarza z problemami. Brak pracy, brak pieniędzy, alimenty i procesy z ex-żoną to efekt krótkiej burzy mózgów. Przyznam, że pomysł bardzo mi się spodobał, choć przełożenie go na mechanikę zajęło trochę więcej czasu i było mniej przyjemne niż tworzenie samej koncepcji. Jednak stało się, Adrian Nałęcz, bo tak się postać nazywała, został powołany do życia zarówno w głowie jak i na papierze.

Przygoda zaczęła się od poranku w kawalerce w Nowej Hucie i nic nie zapowiadało, że ten dzień miałby być inny od pozostałych. A jednak! Do domu zwaliła się znajoma prostytutka - Elżbieta - z prośbą nie do odrzucenia. Chciała aby Adrian przeprowadził prywatne śledztwo i odszukał zaginionego ojca. Jej ojciec był pijakiem, nigdy o nią nie dbał, często znikał na parę dni, ale tym razem to było coś innego. Ela bała się o swoją matkę, która za każdym razem mocno to przeżywała i ze względu na nią chciałaby szybkiego rozwiązania sprawy. Swoją prośbę poparła pokaźną sumką pieniędzy, których Adrian tak potrzebował. Nie pozostało mu nic innego jak zgodzić się. Przynajmniej mógł zrobić porządne zakupy.

Śledztwo rozpoczął od wizyty u matki Eli, która widziała zaginionego jako ostatnia. W mieszkaniu, oprócz rozmownej staruszki znalazł fragmenty Almanachu Persefony, pamiętnika pisanego przez zaginionego Gabriela Adamczyka, prawie 40 lat temu. Już pierwsze strony zainteresowały dziennikarza - zawierały jakieś niespotykane, religijne fascynacje - coś czego zupełnie się nie spodziewał. Kolejne kroki Adrian skierował na plebanię kościoła w którym często pomieszkiwał Gabriel. Okazało się, że tam uznawano go za człowieka natchnionego i świętobliwego. W jego ascetycznie wyglądającym pokoju znajdował się przedziwny malunek anioła na ścianie. Dalsze śledztwo pozwoliło odnaleźć kolejne fragmenty dziennika która zawierały przemyślenia religijne podszyte ideologią gnostycką - coś zupełnie nie spotykanego, szczególnie w czasach kiedy pisano pamiętnik. Znajdowały się tam, modlitwy, rytualne inkantacje i opisy obrzędów.

Jeszcze większej tajemniczości całej sprawie nadawał fakt, że tropem Gabriela podążał nie tylko Adrian. Grupa przebranych za policjantów wypytywała o jego osobę, więc dziennikarz musiał uważać na każdy swój krok. Prócz tego cała ta sprawa źle na niego wpływała - słyszał głosy i widział dziwne, niewytłumaczalne rzeczy, ale postanowił nie dawać za wygraną. Punktem kulminacyjnym było dotarcie na działkę gdzie znajdowało się wejście do podziemi i upiorne dziewczynki które goniły Adriana i gdzie ledwo uszedł z życiem.

W tym miejscu przerwiemy narrację, żeby wtrącić kilka słów komentarza. Jak do tej pory przygoda upływa na śledztwie w iście cthulhowatym stylu. Przyznam szczerze, bardzo mi się to wszytko podobało, szczególnie, że Samalai dobrze się przygotował do sesji (rzadkość!). Świetnym materiałem były kolejne stronice Almanachu (ładnie sporządzone przy pomocy edytora tekstu) znajdywane w rożnych miejscach, które łatwo pozwalały wczuć się w klimat. Do tego bardzo mi się podobała koncepcja bohatera - świetnie mi się grało takim płynącym na fali dziennikarzem i to jeszcze w realiach postkomunistycznej Polski. Słowem grało mi się bardzo dobrze. Do czasu. Niestety w pewnym momencie cały klimat zaczął ulatywać, ponieważ powoli zacząłem rozumieć do czego zmierzał MG. Wizerunek anioła, który zaczął się pojawiać i gadać ze mną okazał się nie być majakiem, tylko jak się później domyśliłem , avatarem budzącego się maga.

Przyznam szczerze, że nie tego się spodziewałem. Przygoda okazała się być po prostu dobrze przygotowanym preludium dla postaci maga, Początkowo wzbraniałem się grając Adrianem, tak jakby nie mógł uwierzyć w to co się wokół niego dzieje. Jednak gdy technokracja zaczęła mu siedzieć na ogonie nie dało się zrobić nic innego jak odwołać się do głęboko utkwionych mocy. W ten sposób Adrian-dziennikarz stał się Adrianem-magiem.

Mimo to sama przygoda była chyba jedną z najciekawszych w jakie grałem u Samalaia. Była dobrze przygotowana, przemyślana i nawet dostałem obszernego handouta w postaci Almanachu. Późna pora i gra 1 na 1 sprawiała, że wytworzył się specyficzny klimat, czasem nawet trochę niepokojący. No ale przecież nie mogę tylko słodzić. Było parę wpadek logicznych w czasie śledztwa, o których wspominałem jeszcze tego samego dnia po sesji. W niektórych momentach, gdy utknąłem w czasie śledztwa i MG próbował pomagać, jednak podpowiedzi wydały mi się zbyt nachalne i oczywiste - tak jakbym receptę dostawał na talerzu. Wydaje mi się, ze w przygodzie detektywistycznej nie powinno to być aż tak oczywiste.

Samalai powiedział, że tą przygodą chciał pokazać inne spojrzenie na Maga. Wyszło to całkiem dobrze, a nawet lepiej niż dobrze, bo ideologia gnostycka nieźle wpasowywała się w fabułę i ciekawie tłumaczyła skąd się tu właściwie wzięły moce. Problem był jedynie taki, że Samalai zwrócił się z tym pomysłem do nieodpowiedniej osoby - do mnie. Ja, który nie znam i nie przepadam za Magiem nie potrafiłem docenić tego jak udało się wpleść preludium do ciekawej historii detektywistyczno-horrorystycznej. Stąd też wyżej cenię sobie pierwszą część sesji. Mimo to uważam, że Samalai odwalił kawał dobrego prowadzenia i choć całość nie nadaje się do powtórzenia, to być może dałoby się z tego sklecić niezły artykuł polemiczny na temat magowskich preludiów. Żal zmarnować takich pomysłów.

PS: Patrz Samalai - ponad rok temu też graliśmy solo sesję, która wyszła z imprezy, tylko że w L5K. Relacja jest tu.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz