07 września 2009

KB #3: Niezapomniana sesja

15:43 Posted by Grzegorz A. Nowak , , 1 comment
Trzecia cześć Karnawału blogów zmierza do finału a ja wciąż zalegam z wpisem wspominkowym. Najwyższy czas wydobyć z odmętów pamięci najbardziej niezapomniane chwile swojej erpegowej przeszłości. Zaczynamy!

Tak jak poprzednim razem długo zastanawiałem się jaką sesje wybrać do zaprezentowania w ramach Karanawału. Nie znaczy to, że w mojej przeszłości było taka ilość wspaniałych sesji, że nie mogłem się zdecydować. Wręcz przeciwnie. Pomimo stosunkowo dużego stażu w erpegowym hobby, gram dosyć rzadko, szczególnie ostatnimi czasy (niniejszy blog dokumentuje zaledwie 6 sesji w ciągu tego roku). Dlatego też niezapomniane sesje wywodzą się z czasów, kiedy na grę udawało mi się poświęcać więcej czasu. Do tego nie mogąc się zdecydować którą wybrać, postanowiłem opisać dwie niezapomniane sesje, bardzo różne od siebie ale zajmujące szczególe miejsce w moich wspomnieniach.

Pierwsza z "niezapominajek" to sesja Warhammera prowadzona przez mojego starszego brata (tak to fragment o tobie Sammelu). Nie jestem w stanie powiedzieć kiedy to było, ale wydaje mi się, że za czasów podstawówki, czyli bez mała jakieś 10 lat temu. Przygoda w którą grałem ja i jeszcze jeden znajomy mojego brata, była chyba jakąś wolną interpretacja któregoś scenariusza z Potępieńca. Pamiętam, że przygoda zaczęła się standardowo - gnani ulewnym deszczem i zbliżającym się zmrokiem skryliśmy się w przydrożnym zajeździe. Tam zasiedliśmy przy ławie zamawiając coś na ząb w międzyczasie poznając innych przyjezdnych. Przybytek był pełen ciekawych osobistość - był tam szuler grający w karty, ktoś oferujący siłowanie na rękę itd. Nasi bohaterowie najpierw próbowali swoich sił w poszczególnych zmaganiach w miedzy czasie wymieniając się z innymi gośćmi wieściami z bezdroży Starego Świata. Kiedy nasi bohaterowie szykowali się do snu, okazało się, że w realu minęły 3 godziny i trzeba kończyć sesję! Sam roleplaying i "klimacenie", odgrywanie zabawy w zajeździe, picie wyimaginowanych trunków i posilanie się smacznymi miejscowymi daniami serwowanymi przez karczmarza zajęło nas tak bardzo, że nagle nie potrzebna nam była wartka akcja, skomplikowana fabuła czy zaskakujące zwroty akcji. Wystarczył zwyczajny wieczór w karczmie. Teraz jak na to patrzę pewnie taka sesja nie wywołałaby dziś u mnie zachwytu, wtedy jednak, dla młodego gracza, było to coś wspaniałego. rzeczywiście chyba z wiekiem zmieniły się bardzo moje wymagania (zachęcam do przeczytania krótkiej notki Rhamony).

Druga sesja o która chciałby wspomnieć jest zupełnie inna. Tak jak wyjątkowość pierwszej opierał się prawie tylko i wyłącznie na ciągłej narracji i całkowitym "wchłonięciu" w opisywany świat, tak druga sięga raczej do zupełnie innego podejścia do gier RPG. W długie wakacje po zdaniu matury zorganizowałem sesję w D&D (oczywiście trzecia edycja). Posłużyłem się modułem "Kuźnia Gniewu" i po przeczytaniu moglem spokojnie prowadzić. Każdy kto zna mnie choć trochę wie, że zazwyczaj prowadzę dosyć realistyczne sesje z trudnymi wyborami, w których gracze nie mają łatwo (pomińmy czy to akurat dobrze). Wtedy jednak ktoś zaproponował, żeby maksymalnie trzymać się zasad podręcznikowych i korzystać z całego dobrodziejstwa d20 (to chyba oksymoron). Co więcej zgodziłem się na to i do gry używaliśmy nawet figurek i heksagonalnej planszy na której rysowałem kolejne pomieszczenia podziemi!

Sesja stałą się niezapomnianą. Zacznijmy od tego, że ten krótki modułu graliśmy prawie 3 doby - granie do późna w nocy, pobudka ok 12:00, znów granie i tak w kółko z przerwami na jedzenie. Żeby było śmieszniej tytułową Kuźnię umieściłem w settingu Planescape na Outlands, choć sama przygoda nie przypominała typowych sesji w tym świecie. Zamiast tego częste występowanie portali ułatwiało znikanie i pojawianie się postaci graczy - nie wszyscy grający mogli zostać na noc, albo przyjść następnego dnia do mnie do domu. Graliśmy standardowy dungeon crawl ale nie udało się wyzbyć narracyjnych przyzwyczajeń i dlatego sesja rozwinęła się do takich ogromnych rozmiarów. Dla przykładu, rozbrajanie pułapek nie sprowadzało się jedynie do rzutu wykonywanego przez drużynowego łotrzyka - najpierw trzeba było opisać budowę pułapki przedyskutować możliwe sposoby jej rozbrojenie itd. Połączyliśmy swój wyuczony narratywizm i przerzuciliśmy na zupełnie dotąd nieznany crawling - z tej mieszanki wyszło coś niespodziewanie fascynującego. Sesja trwałą 3 doby i przewinęło się przez jakieś siedmioro graczy (np. odwiedziła nas rodzina z kuzynostwem, których dołączyliśmy do gry - zniknęli niespodziewanie z podziemi pod koniec dnia) .

Dziś uważam, że tajemnica sukcesu tkwiła w nowym podejściu do gry. Dla nas granie by the book z figurkami i planszą to było coś nowego! Zapewne czyste podejście taktyczne do gry nie zdałoby egzaminu, dlatego obok części planszowo-taktycznej sesja miała rozbudowaną warstwę narracyjną, która rozrosła się do nieoczekiwanych rozmiarów.

Dwie różne sesje, dwa różne podejścia do gry i dwa ciekawe doświadczenia. Nie było tu jakichś niesamowitych zagrywaek fabularnych, skomplikowanych intryg czy epickich kampanii z powalajacym finałem. Zamiast tego dobra zabawa. I to wystarczyło, żeby przygoda była niezapomniana.

1 komentarz:

  1. Ogromne dzięki. Dodałem Cię do listy karnawałowiczów.

    Zmiana modelu gry odświeża doznania. Tak przynajmniej odczytałem Twój wpis :)

    OdpowiedzUsuń