Data: 12 lipca 2008
Miejsce: Telep 2008
Kolejna, już trzecia, relacja związana z konwentem Telep 2008. Trochę się tego namnożyło, ale jak widać od kilku dni pracuję nad nadrobieniem zaległości. Więc bez zbędnego gadulstwa przyjrzymy się drugiemu sobotniemu LARPowi,
LARP był organizowany przez krakowską Grupę Feniksa, znaną z częstych gier w realiach Gasnących Słońc. W sumie nie trzeba ich przedstawiać - pojawiają się na każdym krakowskim konwencie i zawsze ich LARPy cieszą się sporym wzięciem. No i rzeczywiście każdy ich LARP, na którym bylem do tej pory, był ciekawy, przemyślany i zawsze dobrze się bawiłem. Nawet jeden z ich LARPów był bliski tego co mógłbym nazwać "idealnym scenariuszem negocjacyjnym " - mowa tu o Gambicie Wladymira, który zresztą był rozgrywany ponownie na Telepie w piątkowe popołudnie.
Ale miałem mówić o LARPie sobotnim Grupy Feniksa...
No to do roboty - LARP nosił nazwę Koniec Wojen o Tron i chronologicznie umiejscowiony był pod koniec Wojen o Tron (haha - ale zaskoczenie!). Całość rozgrywała się na Malignatiusie - mroźnej planecie, która w wyniku niedawnego konfliktu stała się własnością Rodu Decados. Jednak tutaj, chyba jedynym miejscu w całym Znanym Wszechświecie, nikt nie myślał o zakończeniu działań wojennych. Decadosi wciąż byli żądni krwi. Wśród nich byłem ja - komisarz Hyram Gioriewicz Decados, porucznik Yakovian, kawaler.
Cały LARP rozgrywał się na zapadłej stacji meteorologicznej gdzieś na mroźnych pustkowiach. Pech sprawił, że łazik w którym mój bohater wraz z kapitanem jechał by przejąć dowodzenie w karnej kompanii, zepsuł się. I tak zostaliśmy uwięzieni na wspomnianej stacji. Jak się okazało nie tylko my mieliśmy takiego pecha - w kilka chwil po naszym przybyciu pojawili się następni "nagle uwięzieni". W ten sposób oprócz wojskowych i obsługi stacji na miejscu pojawili się al-Malikowie i archeolodzy, a nawet jakiś ur-ukar. Niezły zwierzyniec na kilku metrach kwadratowych.
Mój bohater był typem fanatyka-paranoika. Jako komisarz i agent Yakovian wietrzył wszędzie niebezpieczeństwo i dywersje wroga! Przy tym wydzierał się niemiłosiernie, przekrzykując nawet swojego kapitana, co jednak nie przeszkadzało we współpracy miedzy tymi dwoma. Za cel postawiliśmy sobie (przejdę na pierwszą osobę) wydostać się z rzeczonej dziury, jaką była stacja meteorologiczna. Okazało się, że będzie to bardziej skomplikowane niż sądziliśmy...
Już na początku miałem niesłabnące przeczucie, że cała sytuacja nie jest zbiegiem okoliczności. Przecież to nie możliwe, żeby w tym samym momencie i miejscu tylu różnym osobom zepsuły się pojazdy. Dodajmy jeszcze, że to była jedyna placówka w promieniu wielu setek kilometrów. Niedługo trzeba było czekać na potwierdzenie moich domysłów - jeden z mechaników stwierdził, że nasz pojazd został sabotowany (aha!). Teraz priorytetowym zadaniem było znalezienie szubrawca!
W czasie rozmów (o przepraszam - przesłuchań!) wyszły na jaw inne sprawy. Jeden z Decadosów (w tej roli Procent) został okradziony z cennego artefaktu przez jednego z archeologów (w tej roli Szczeniak). Z kapitanem początkowo ufaliśmy temu Decadosowi, ale potem nabraliśmy podejrzeń. Udało nam się kupić broń od szlachcica, który twierdził, że potrzebuje niezwłocznie pieniędzy (wojskowi obiecali ;). Jednak z czasem sytuacja robiła się coraz gorsza - na zewnątrz temperatura schodziła poniżej -80 stopni Celsjusza, a jedyny skafander do takiej pogody został zniszczony (znów sabotaż). Udało nam się wytropić wroga, którym był jeden z mechaników - szybki strzał z pistoletu plazmowego uchronił nas przed kolejnymi jego intrygami. Po przeszukaniu okazał się być agentem rodu Li Halan. W tej roli Samalai, którego śmierć była nieco inspirowana przez MGów - po prostu musiał opuścić LARPa i trzeba było go jakoś efektownie wyeliminować. Mimo to śmierć szpiega była powodem do dumy i kolejnym sukcesem decadoskiej agentury.
Niestety czas działał na naszą niekorzyść. Pogoda się pogarszała i zagrażała naruszeniem struktury stacji-bunkru, w którym się znajdowaliśmy. Niestety stanowił jedyną ochronę przed szalejącym na zewnątrz mrozem. Jeśli hermetyczne ściany uległyby uszkodzeniu czekała nas śmierć. Do tego byliśmy pewni, że ktoś w przy pomocy zaginionego artefaktu kontroluje pogodę. Trzeba było odnaleźć zgubę jak najszybciej. Z pewnością coś wiedział wspomniany wcześniej Decados (Procent), jednak po jakimś czasie zniknął, a wraz z nim zniknęła przerażająca pogoda na zewnątrz... Dziwne...
Skoro jednak mieliśmy ten problem z głowy, wraz z kapitanem zajęliśmy się szukaniem dywersantów. Wiedzieliśmy, że wśród nas są partyzanci Li Halanów i postanowiliśmy ich wyeliminować. Podejrzewaliśmy już nawet którzy to ze zgromadzonych i szykowaliśmy plan ich schwytania. Jedyne co pozostało to zabezpieczenie wyjścia tak, by żaden nam nie uciekł (tak jak to uczynił wspomniany wcześniej, podejrzany Decados). Niestety gdy rozdzieliliśmy się partyzanci uderzyli eliminując najpierw mnie (ehh te nieudane testy...), a potem kapitana. Nasz udział w LARPie się skończył i dołączyliśmy do ławki umarlaków.
LARP był naprawde wyborny - masa ciekawych postaci i całkiem zgrabny scenariusz zapewnił zabawę na kilka godzin na najwyższych obrotach. Wykoncypowanie o co właściwie chodzi i kto jest kim było nie lada wyzwaniem. Niewiele brakowało, żeby to Decadosi zatriumfowali, ale niestety wygrała wroga dywersja. Tu należą się brawa dla Laretha i jego postaci która okazała się najlepszym fighterem (wykończył 2,5 osoby). Inni gracze również świetnie się spisali i za to im dziękuję oraz wszystkich pozdrawiam, szczególnie tych których nie wymieniłem. Na końcu należą się brawa dla MGów - po raz kolejny się nie zawiodłem! No to do następnego spotkania pośród Gasnących Słońc!
PS: Dowcipnym akcent na koniec. Podobnie jak my przed LARPem L5K, Mistrzowie chodzili po konwencie, żeby namawiać ludzi do gry. Na wezwanie odpowiedziały m. in. trzy mangowe dziewuszki w wieku jakichś... 12, może 13 lat. Trzeba było zobaczyć minę MG! No ale dostały role i grały z nami, choć trudno powiedzieć jak sie bawiły... No ale cóż - to są właśnie konwenty mangowe. Tu wiele może cię zaskoczyć.
Miejsce: Telep 2008
Kolejna, już trzecia, relacja związana z konwentem Telep 2008. Trochę się tego namnożyło, ale jak widać od kilku dni pracuję nad nadrobieniem zaległości. Więc bez zbędnego gadulstwa przyjrzymy się drugiemu sobotniemu LARPowi,
LARP był organizowany przez krakowską Grupę Feniksa, znaną z częstych gier w realiach Gasnących Słońc. W sumie nie trzeba ich przedstawiać - pojawiają się na każdym krakowskim konwencie i zawsze ich LARPy cieszą się sporym wzięciem. No i rzeczywiście każdy ich LARP, na którym bylem do tej pory, był ciekawy, przemyślany i zawsze dobrze się bawiłem. Nawet jeden z ich LARPów był bliski tego co mógłbym nazwać "idealnym scenariuszem negocjacyjnym " - mowa tu o Gambicie Wladymira, który zresztą był rozgrywany ponownie na Telepie w piątkowe popołudnie.
Ale miałem mówić o LARPie sobotnim Grupy Feniksa...
No to do roboty - LARP nosił nazwę Koniec Wojen o Tron i chronologicznie umiejscowiony był pod koniec Wojen o Tron (haha - ale zaskoczenie!). Całość rozgrywała się na Malignatiusie - mroźnej planecie, która w wyniku niedawnego konfliktu stała się własnością Rodu Decados. Jednak tutaj, chyba jedynym miejscu w całym Znanym Wszechświecie, nikt nie myślał o zakończeniu działań wojennych. Decadosi wciąż byli żądni krwi. Wśród nich byłem ja - komisarz Hyram Gioriewicz Decados, porucznik Yakovian, kawaler.
Cały LARP rozgrywał się na zapadłej stacji meteorologicznej gdzieś na mroźnych pustkowiach. Pech sprawił, że łazik w którym mój bohater wraz z kapitanem jechał by przejąć dowodzenie w karnej kompanii, zepsuł się. I tak zostaliśmy uwięzieni na wspomnianej stacji. Jak się okazało nie tylko my mieliśmy takiego pecha - w kilka chwil po naszym przybyciu pojawili się następni "nagle uwięzieni". W ten sposób oprócz wojskowych i obsługi stacji na miejscu pojawili się al-Malikowie i archeolodzy, a nawet jakiś ur-ukar. Niezły zwierzyniec na kilku metrach kwadratowych.
Mój bohater był typem fanatyka-paranoika. Jako komisarz i agent Yakovian wietrzył wszędzie niebezpieczeństwo i dywersje wroga! Przy tym wydzierał się niemiłosiernie, przekrzykując nawet swojego kapitana, co jednak nie przeszkadzało we współpracy miedzy tymi dwoma. Za cel postawiliśmy sobie (przejdę na pierwszą osobę) wydostać się z rzeczonej dziury, jaką była stacja meteorologiczna. Okazało się, że będzie to bardziej skomplikowane niż sądziliśmy...
Już na początku miałem niesłabnące przeczucie, że cała sytuacja nie jest zbiegiem okoliczności. Przecież to nie możliwe, żeby w tym samym momencie i miejscu tylu różnym osobom zepsuły się pojazdy. Dodajmy jeszcze, że to była jedyna placówka w promieniu wielu setek kilometrów. Niedługo trzeba było czekać na potwierdzenie moich domysłów - jeden z mechaników stwierdził, że nasz pojazd został sabotowany (aha!). Teraz priorytetowym zadaniem było znalezienie szubrawca!
W czasie rozmów (o przepraszam - przesłuchań!) wyszły na jaw inne sprawy. Jeden z Decadosów (w tej roli Procent) został okradziony z cennego artefaktu przez jednego z archeologów (w tej roli Szczeniak). Z kapitanem początkowo ufaliśmy temu Decadosowi, ale potem nabraliśmy podejrzeń. Udało nam się kupić broń od szlachcica, który twierdził, że potrzebuje niezwłocznie pieniędzy (wojskowi obiecali ;). Jednak z czasem sytuacja robiła się coraz gorsza - na zewnątrz temperatura schodziła poniżej -80 stopni Celsjusza, a jedyny skafander do takiej pogody został zniszczony (znów sabotaż). Udało nam się wytropić wroga, którym był jeden z mechaników - szybki strzał z pistoletu plazmowego uchronił nas przed kolejnymi jego intrygami. Po przeszukaniu okazał się być agentem rodu Li Halan. W tej roli Samalai, którego śmierć była nieco inspirowana przez MGów - po prostu musiał opuścić LARPa i trzeba było go jakoś efektownie wyeliminować. Mimo to śmierć szpiega była powodem do dumy i kolejnym sukcesem decadoskiej agentury.
Niestety czas działał na naszą niekorzyść. Pogoda się pogarszała i zagrażała naruszeniem struktury stacji-bunkru, w którym się znajdowaliśmy. Niestety stanowił jedyną ochronę przed szalejącym na zewnątrz mrozem. Jeśli hermetyczne ściany uległyby uszkodzeniu czekała nas śmierć. Do tego byliśmy pewni, że ktoś w przy pomocy zaginionego artefaktu kontroluje pogodę. Trzeba było odnaleźć zgubę jak najszybciej. Z pewnością coś wiedział wspomniany wcześniej Decados (Procent), jednak po jakimś czasie zniknął, a wraz z nim zniknęła przerażająca pogoda na zewnątrz... Dziwne...
Skoro jednak mieliśmy ten problem z głowy, wraz z kapitanem zajęliśmy się szukaniem dywersantów. Wiedzieliśmy, że wśród nas są partyzanci Li Halanów i postanowiliśmy ich wyeliminować. Podejrzewaliśmy już nawet którzy to ze zgromadzonych i szykowaliśmy plan ich schwytania. Jedyne co pozostało to zabezpieczenie wyjścia tak, by żaden nam nie uciekł (tak jak to uczynił wspomniany wcześniej, podejrzany Decados). Niestety gdy rozdzieliliśmy się partyzanci uderzyli eliminując najpierw mnie (ehh te nieudane testy...), a potem kapitana. Nasz udział w LARPie się skończył i dołączyliśmy do ławki umarlaków.
LARP był naprawde wyborny - masa ciekawych postaci i całkiem zgrabny scenariusz zapewnił zabawę na kilka godzin na najwyższych obrotach. Wykoncypowanie o co właściwie chodzi i kto jest kim było nie lada wyzwaniem. Niewiele brakowało, żeby to Decadosi zatriumfowali, ale niestety wygrała wroga dywersja. Tu należą się brawa dla Laretha i jego postaci która okazała się najlepszym fighterem (wykończył 2,5 osoby). Inni gracze również świetnie się spisali i za to im dziękuję oraz wszystkich pozdrawiam, szczególnie tych których nie wymieniłem. Na końcu należą się brawa dla MGów - po raz kolejny się nie zawiodłem! No to do następnego spotkania pośród Gasnących Słońc!
PS: Dowcipnym akcent na koniec. Podobnie jak my przed LARPem L5K, Mistrzowie chodzili po konwencie, żeby namawiać ludzi do gry. Na wezwanie odpowiedziały m. in. trzy mangowe dziewuszki w wieku jakichś... 12, może 13 lat. Trzeba było zobaczyć minę MG! No ale dostały role i grały z nami, choć trudno powiedzieć jak sie bawiły... No ale cóż - to są właśnie konwenty mangowe. Tu wiele może cię zaskoczyć.
O, jakoś tak znalazłam twoj wpis :D Musze Ci przyznać,że faktycznie grałeś świetnie swoją rolę :D Do tej pory na wspomnienie "tego durnia Kapitana" morda mi sie szczerzy :D
OdpowiedzUsuńMechanik :P
No proszę kogo zawiało na moje śmieci :D A jednak ktoś grzebie w bałaganie.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o Komisarza to cóż - granie tą postacią było dla mnie sporym wyzwaniem, ale jakoś poszło. Do tego grało mi się nim bardzo dobrze tym bardziej żałuję, że przyszło mi zginąć z rąk wroga!
No to do następnego LARPa!
Ano pogrzebałam, bo spodobały mi się Twoje opisy LARPów, a natknęlam sie szukjac relacji z teleportu :D Sporym wyzwaniem? Nie widać bylo, wpasowales sie naprawde swietnie :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieje,ze jeszcze bedziemy mieli okazje zgarac... moze nawet po tej samej stronie :D
Ano pogrzebałam, bo spodobały mi się Twoje opisy LARPów, a natknęlam sie szukjac relacji z teleportu :D Sporym wyzwaniem? Nie widać bylo, wpasowales sie naprawde swietnie :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieje,ze jeszcze bedziemy mieli okazje zgarac... moze nawet po tej samej stronie :D