Od 3 lat długi weekend majowy widzę przez pryzmat jednego słowa - Constar. W tym roku było nie inaczej. Jeszcze w styczniu nie było żadnych konkretnych informacji o tegorocznym Constarze, stąd też wyczekiwałem jakichkolwiek przecieków. Była obawa, że Constar, podobnie jak Krakon 2008, się nie odbędzie. Szczęśliwie jednak na stronie Poltergeista pojawiły się oficjalne zapowiedzi - Constar odbędzie sie w dniach 1-4 maja; konwencja - superbohaterowie!. Teraz jest już dobre kilka dni po konwencie, więc czas na kilka słów o tym jak było.
Ponaglany przez Samalaia przybyłem na konwent w czwartek kilka minut po 14:00. Tym razem byłem sam - Glut nie mógł przybyć na konwent ponieważ zajmował się sprawami nie cierpiącymi zwłoki (ehh... te kobiety). Tak też tym razem samotnie stawiłem się na akredytacji, gdzie z dumą oświadczyłem, że nie jestem normalny. Dziewczę akredytacyjne zrozumiało o co chodzi i skierowało mnie gdzie trzeba. Tam dostałem zestaw konwentowy - identyfikator ("Twórca programu" :D) oraz informator dosłownie napchany ulotkami. Na dzień dobry spotkałem Lupusa z Larpowni, więc sali w której wszyscy znajomi się ulokowali nie musiałem szukać na własną rękę.
Jeszcze dobrze nie przywitałem sie ze wszystkimi znajomymi (a było ich tam sporo) rozpoczął się pierwszy nieoficjalny LARP prowadzony przez Samalaia. Była to kontynuacja przygody do Star Warsów opisywanej w poprzedniej notce. Początkowo nie do końca podobała mi się taka forma kontynuacji, ale jak dostałem do ręki sporą giwerę ASG to od razu łatwiej było mi się wcielić w przywódce komanda klonów. Sam LARP był niestety słaby (szczerość Samalaiu). Był to LARP negocjacyjny z dwoma stronami konfliktu - nazańskimi radnymi oraz przedstawicielami Republiki. Mieliśmy przekonać nazańczyków aby porzucili przymierze z Federacją i sprzymierzyli się z nami. Negocjacje były dosyć burzliwe, a sami mieszkańcy planety nieugięci w swoich przekonaniach. Moja niska ocena tego LARPa wynika z tego, że sam finał był wyraźnie sterowany przez MG (w moim odczuciu). W efekcie Nazańczycy zgodzili na nasze warunki, ale sytuacja na orbicie (zwycięstwo wojsk Republiki) nie dało im innego wyjścia. Myślę, że wynikło to z tego, że LARP był tak naprawdę sesją SW na żywo, a niektórzy gracze pełnili rolę NPCów dla naszej drużyny.
Pierwszy dzień konwentu minął nam na oczekiwaniu na godzinę 23:00, bo wtedy miał się zacząć LARP: Kryzys Cesarstwa Ataronu. Jednak do wieczora mieliśmy jeszcze sporo czasu, więc trzeba było coś z nim zrobić. Po długich namowach postanowiłem odświeżyć swoje zdolności mistrzowania i zaproponowałem sesję w klimatach wuxia. Świat oparłem na starym systemie Dragon Fist, natomiast mechanika była luźną interpretacją FATE'a. W sesji uczestniczyli Meg, Wolfi, Samalai i jeszcze jeden jegomość którego ksywki nie pamiętam (wybacz!). Improwizowana przygoda wypadła całkiem dobrze - była to luźna opowieść o superbohaterach (a jakże, chciałem zachować konwencje), gracze całkiem nieźle wczuli się w klimat średniowiecznych Chin, a dzięki prostej mechanice łatwo mogli swoimi bohaterami dosłownie wyczyniać cuda. Odniosłem wrażenie, że rozgrywka się podobała i później część graczy męczyła mnie o to żeby grać dalej, jednak problem tkwił w tym, że drugiego dnia konwentu już nie było połowy graczy.
Noc spędziliśmy na LARPie Simana. Pełna relacja w osobnej notce.
Następnego dnia po zaledwie kilku godzinach snu (biorąc pod uwagę że wróciliśmy z LARPa o szóstej nad ranem) życie konwentowe przebudziło mnie. Rozpoczął się drugi dzień konwentu. Dzień ten upłynął na różnych atrakcjach. Wśród nich dominowały głupawkowe rozmowy konwentowe (np. jak tu zrobić LARP hooyovy) na których spędziłem z Obeem, Mło i Meg naprawdę długie godziny (dzięki Wam za to). Na konwencie pojawiła się też Kot, z papirusami-rekwizytami, które miały posłużyć w wieczornym LARPie Zew Cthulhu, ale przy okazji mieliśmy też czas na krótkie pogaduchy o tym i owym, a także byliśmy na prelekcji o różnych obliczach Batmana (bardzo zacna prelekcja ze wsparciem multimedialnym). Z punktów programu poszedłem jeszcze na Konkurs na największego superherosa!, jednak nie brałem w nim udziału - reprezentował nas Alqua jako Depilatorman. Jego strój był naprawdę powalający i udało mu się zając 2 miejsce, pomimo tego, że konkurs był trochę tendencyjny, a prowadzący wstawieni. Reszta dnia upłynęła w oczekwaniu na LARPa ZC, którego miałem poprowadzić. Wyczekiwałem na niego z niecierpliwością - zastanawiałem się jak się sprawdzi ten scenariusz w warunkach konwentowych. Ale o tym piszę w osobnej notce.
Podsumowując - te kilka akapitów suchej relacji nie są w stanie oddać wspaniałego klimatu konwentowego. Najciekawsze są spotkania z tymi wszystkimi znajomymi, którzy nagle na kilka dni pojawiają się w jednym miejscu. Konwent obfitował w wiele ciekawych punktów programu, ale ja skorzystałem z zaledwie niewielkiej ich części. Szkoda że mogłem zostać tylko na dwa dni z czterech, ale cóż, powinności rodzinne (ganwujek) nie dały mi innego wyjścia.
Pozdrawiam wszystkich wspaniałych towarzyszy konwentowych: Samalaia, Kota, Sylivil, Szczeniaka, Lupusa, Fenrana, Meg, Wolfi, Obeiego i Mło. Jeśli o kimś zapomniałem to się upominać!
Ponaglany przez Samalaia przybyłem na konwent w czwartek kilka minut po 14:00. Tym razem byłem sam - Glut nie mógł przybyć na konwent ponieważ zajmował się sprawami nie cierpiącymi zwłoki (ehh... te kobiety). Tak też tym razem samotnie stawiłem się na akredytacji, gdzie z dumą oświadczyłem, że nie jestem normalny. Dziewczę akredytacyjne zrozumiało o co chodzi i skierowało mnie gdzie trzeba. Tam dostałem zestaw konwentowy - identyfikator ("Twórca programu" :D) oraz informator dosłownie napchany ulotkami. Na dzień dobry spotkałem Lupusa z Larpowni, więc sali w której wszyscy znajomi się ulokowali nie musiałem szukać na własną rękę.
Jeszcze dobrze nie przywitałem sie ze wszystkimi znajomymi (a było ich tam sporo) rozpoczął się pierwszy nieoficjalny LARP prowadzony przez Samalaia. Była to kontynuacja przygody do Star Warsów opisywanej w poprzedniej notce. Początkowo nie do końca podobała mi się taka forma kontynuacji, ale jak dostałem do ręki sporą giwerę ASG to od razu łatwiej było mi się wcielić w przywódce komanda klonów. Sam LARP był niestety słaby (szczerość Samalaiu). Był to LARP negocjacyjny z dwoma stronami konfliktu - nazańskimi radnymi oraz przedstawicielami Republiki. Mieliśmy przekonać nazańczyków aby porzucili przymierze z Federacją i sprzymierzyli się z nami. Negocjacje były dosyć burzliwe, a sami mieszkańcy planety nieugięci w swoich przekonaniach. Moja niska ocena tego LARPa wynika z tego, że sam finał był wyraźnie sterowany przez MG (w moim odczuciu). W efekcie Nazańczycy zgodzili na nasze warunki, ale sytuacja na orbicie (zwycięstwo wojsk Republiki) nie dało im innego wyjścia. Myślę, że wynikło to z tego, że LARP był tak naprawdę sesją SW na żywo, a niektórzy gracze pełnili rolę NPCów dla naszej drużyny.
Pierwszy dzień konwentu minął nam na oczekiwaniu na godzinę 23:00, bo wtedy miał się zacząć LARP: Kryzys Cesarstwa Ataronu. Jednak do wieczora mieliśmy jeszcze sporo czasu, więc trzeba było coś z nim zrobić. Po długich namowach postanowiłem odświeżyć swoje zdolności mistrzowania i zaproponowałem sesję w klimatach wuxia. Świat oparłem na starym systemie Dragon Fist, natomiast mechanika była luźną interpretacją FATE'a. W sesji uczestniczyli Meg, Wolfi, Samalai i jeszcze jeden jegomość którego ksywki nie pamiętam (wybacz!). Improwizowana przygoda wypadła całkiem dobrze - była to luźna opowieść o superbohaterach (a jakże, chciałem zachować konwencje), gracze całkiem nieźle wczuli się w klimat średniowiecznych Chin, a dzięki prostej mechanice łatwo mogli swoimi bohaterami dosłownie wyczyniać cuda. Odniosłem wrażenie, że rozgrywka się podobała i później część graczy męczyła mnie o to żeby grać dalej, jednak problem tkwił w tym, że drugiego dnia konwentu już nie było połowy graczy.
Noc spędziliśmy na LARPie Simana. Pełna relacja w osobnej notce.
Następnego dnia po zaledwie kilku godzinach snu (biorąc pod uwagę że wróciliśmy z LARPa o szóstej nad ranem) życie konwentowe przebudziło mnie. Rozpoczął się drugi dzień konwentu. Dzień ten upłynął na różnych atrakcjach. Wśród nich dominowały głupawkowe rozmowy konwentowe (np. jak tu zrobić LARP hooyovy) na których spędziłem z Obeem, Mło i Meg naprawdę długie godziny (dzięki Wam za to). Na konwencie pojawiła się też Kot, z papirusami-rekwizytami, które miały posłużyć w wieczornym LARPie Zew Cthulhu, ale przy okazji mieliśmy też czas na krótkie pogaduchy o tym i owym, a także byliśmy na prelekcji o różnych obliczach Batmana (bardzo zacna prelekcja ze wsparciem multimedialnym). Z punktów programu poszedłem jeszcze na Konkurs na największego superherosa!, jednak nie brałem w nim udziału - reprezentował nas Alqua jako Depilatorman. Jego strój był naprawdę powalający i udało mu się zając 2 miejsce, pomimo tego, że konkurs był trochę tendencyjny, a prowadzący wstawieni. Reszta dnia upłynęła w oczekwaniu na LARPa ZC, którego miałem poprowadzić. Wyczekiwałem na niego z niecierpliwością - zastanawiałem się jak się sprawdzi ten scenariusz w warunkach konwentowych. Ale o tym piszę w osobnej notce.
Podsumowując - te kilka akapitów suchej relacji nie są w stanie oddać wspaniałego klimatu konwentowego. Najciekawsze są spotkania z tymi wszystkimi znajomymi, którzy nagle na kilka dni pojawiają się w jednym miejscu. Konwent obfitował w wiele ciekawych punktów programu, ale ja skorzystałem z zaledwie niewielkiej ich części. Szkoda że mogłem zostać tylko na dwa dni z czterech, ale cóż, powinności rodzinne (ganwujek) nie dały mi innego wyjścia.
Pozdrawiam wszystkich wspaniałych towarzyszy konwentowych: Samalaia, Kota, Sylivil, Szczeniaka, Lupusa, Fenrana, Meg, Wolfi, Obeiego i Mło. Jeśli o kimś zapomniałem to się upominać!
0 komentarzy:
Prześlij komentarz