Ostatnio miałem okazję zagrać swoją pierwszą przygodę w Evernight – świeżo wydanego settingu do Savage Worlds. Zazwyczaj po rozegranej sesji staram się napisać podsumowanie na blogu, oceniając scenariusz, grę i grających. Sporo miejsca poświęcam fabule, jednak tym razem będzie inaczej, gdyż wielu z Was, być może, będzie miało jeszcze okazje zagrać w świeżutkiego Evernighta. Było to moje pierwsze spotkanie z Savage Worlds „w akcji”, bo do tej pory moje doświadczenia ograniczały się do lektury zapowiedzi, podręcznika i wrażeń innych graczy. Dlatego skupię się na samych wrażeniach z gry
Po pierwsze, rzeczywiście szybko tworzy się postać do SW. Ja, co prawda, miałem postać przygotowaną wcześniej, ale trójka z piątki grających była nieprzygotowana do sesji, lecz mimo to udało się całkiem sprawnie wdrożyć ich do gry (tworzenie, razem z wytłumaczeniem zasad SW i wypełnieniem karty drużyny zajęło około godzinki).
Druga rzecz to świat EN. Wszyscy wiedzą, że na początku kampanii mamy cukierkowe fantasy, które w wyniku wielkich wydarzeń zamienia się w mroczny setting. Niemniej zanim dojedzie się do katastrofy (a do niej nasza drużyna jeszcze nie doszła), Evernight jest przerysowany i sztampowy aż do bólu – i przez to taki zabawny. Zadania w stylu „przynieście wiadomość do kogoś ważnego” albo „w piwnicach są szczury”, to prawdziwe klasyki gier RPG, ale tak właśnie ma być, bo Evernight, przynajmniej na początku, to świat dzielnych drużyn poszukiwaczy przygód, którzy najpierw czepiać się muszą trywialnych zadań i mieć nadzieje, że kiedyś urosną do rangi prawdziwych legend, opisywanych w pieśniach trubadurów.
Następna rzecz – mechanika. Nie sprawiała trudności nawet zupełnym świeżakom (dla mnie SW też jest nowy, ale przynajmniej czytałem podręcznik). Prawdziwy test miał miejsce w czasie starcia z orkami. Zielonoskórych było siedmiu (w tym przywódca-figura), do pomocy mieli 3 wilki. Nasza drużyna liczyła sobie 5 osób, ale tylko jednego wojownika z prawdziwego zdarzenia. Walka była naprawdę ciężka i to dlatego, że źle rozplanowaliśmy ją taktycznie. Najpierw straciliśmy element zaskoczenia, potem część drużyny została otoczona przez orków, co sprawiło, że nasza kapłanka prawie zginęła. Szczęśliwie udało się pokonać wroga i ostatni cios powalający przywódcę orków wywołał gromki okrzyk całej drużyny. Walka trwała prawie godzinę, ale wydaje mi się, że gdyby wszyscy grający znali zasady i swoich bohaterów lepiej, poszłoby znacznie sprawniej. Nie da się jednak zaprzeczyć, że walka była emocjonująca i bardzo taktyczna (choć mogła być bardziej gdyby MG bardziej urozmaicił scenerię starcia).
Wrażenia z pierwszego spotkania z SW są jak najbardziej pozytywne. Uważam, że SW jest tym, czym zawsze chciałoby być d20 – dobrą uniwersalną mechaniką, przy tym prostą i szybką. Bez zawahania mogę przyznać, że czekam na kolejną sesję z niecierpliwością.
Pfff, z recenzją mojej sesji zalegasz znów kupę czasu, a jakiś Evernight pojawię się na dwa dni po grze.
OdpowiedzUsuńBo tamta relacja będzie bardziej obszerna - to napisałem w kilka minut :P
OdpowiedzUsuńDzięki za notkę! Scenerie będę urozmaicał jak tylko zrobię zmazywalną matę.
OdpowiedzUsuńI hope you are and you will enjoy EN :)
/Ertai
Witam też zabieram się do Evernighta, na razie męczę jednak przygody okołokampanijne (krwawe bagna, krypta terroru ect.) tak by gracze poznali świat.
OdpowiedzUsuńIMHO świat nie jest aż tak sztampowy bo wszystko tam kręci się wokół bohaterów, są oni niczym gwiazdy rocka, lub drużyny sportowe. Wychodzą o nich pisma (vide bravo) jest też jakaś liga, rankingi, tabele, no i managerowie drużyn :) Nic więc dziwnego że każdy młody Waluśjanin chciałby kimś takim być.
To prawda - superstar fantasy heroes to jak najbardziej trafne określenie :D Nawet nasza drużyna szybko wczuła się w ten klimat (idole i ich fani!).
OdpowiedzUsuń