Tomakon podjął się przeprowadzenia dziesiątej już edycji Karnawału Blogowego. Tym razem jednak nie wszystkim spodobał się temat - niektórzy nawet z góry zadeklarowali, że nie będą pisać. Tym samym ta edycja okaże się chyba najmniej popularną. Ja uważam, że każdy z tematów to swoiste wyzwanie i już przy pierwszych edycjach założyłem sobie, że będę pisał na każdą edycję, choćby nie wiem co. Jest temat - pokaż, że potrafisz coś z niego wycisnąć. To znacznie lepsze niż marudzenie. Temat owszem trudny jest i dla mnie, więc postanowiłem nieco podryfować i zostając w okolicy "uświadamiania nieuświadomionych" napiszę o swoich doświadczeniach z tym problemem. Zdecydowanie łatwiej jest operować na przykładach, a przy okazji zrobię sentymentalne spojrzenie przez ramię na swoją RPGową przeszłość. Uwaga, notka będzie nieco osobista.
Należy na początku podkreślić, że mój debiut miał miejsce bardzo wcześnie, bo w okolicach trzeciej, lub czwartej klasy szkoły podstawowej (!). Oczywiście wtedy była to raczej kolejna z zabaw, ale na tyle interesująca i pozbawiona granic, że nie został po dziś dzień. Zostałem pochłonięty na dobre, a wraz ze mną paru kolegów ze szkoły. Był Warhammer, była Magia i Miecz, były też i k10-samoróbki, przygody o księżniczkach i smokach oraz cała masa absurdów rodem z filmu the Gamers. Słowem zupełne prehistoria. Dziś uważam, że to stanowczo za wcześnie, żeby zaczynać grę w "normalne" rpg i znacznie lepszym pomysłem był czytany przeze mnie wpis blogowy o wprowadzaniu w grę młodzieży (ktoś pisał, chyba na blogu na Polterze, o sesji dla swojego kuzynostwa na podstawie jakiegoś MMORPG, z prostą mechaniką wspierającą konwencję - niestety nie pamiętam kto to był i nie mogę znaleźć tej notki tekst znajdziecie na blogu Mayhnavea).
Moi rodzice odnosili się do RPG z rezerwą - matka powtarzała "nie podoba mi się to, ale toleruję" - choć nigdy nie zadali sobie trudu, żeby przyglądnąć się grze czy podręcznikom. Wszystko było w porządku dopóki przypadkiem nie zobaczyli jakiejś nieodpowiedniej dla młodego człowieka rzeczy. Pamiętam, że była jakaś sprzeczka o wizerunek Golgothy, jednej z postaci występującej w uniwersum Mutant Chronicles - postać zdobiła pierwszy numer Inferno, efemerycznego magazynu wydawnictwa Mag o karciankach. Gazeta został w ten sposób skonfiskowana i nie mogłem poczytać najnowszych list kart... Nie trafiały argumenty, że ten obrazek mi nie jest do niczego potrzebny, nie przywiązuję do niego wagi itp. Wystarczyło, że był "wyuzdany i demoniczny".
Powyższy wpis właściwie nie odpowiada na postawioną w temacie karnawału pytanie, czyli jak przedstawić nasze hobby osobą postronnym. Pokazuje za to autentyczne przypadki z życia i to negatywne (patologiczne?). Szczęśliwie czasy się zmieniają w dorosłość już weszło pokolenie RPGowców, co i rusz słychać jak rośnie kolejne! Myślę, że problem niezrozumienia RPG mija, gdyż co raz więcej osób przyzwyczajonych jest do nowych mediów i ogólnie pojętej popkultury. Dziś łatwiej jest wytłumaczyć czym jest RPG, opierając się na przykładach scenerii komiksowych, czy filmowych, które potem "odtwarzamy" na sesji. Osobną kwestią jest też wiek grającego - moi rodzice wiedzeni byli troską o swoją pociechę, a słuchając w telewizji o zagrożeniach ze strony sekt i widząc dziwne książki w domu mogli nabrać obaw, które wynikały po prostu z nieznajomości tematu. Możemy mieć tylko nadzieję, że kolejne pokolenia RPGraczy nie będą miały takich problemów.
A jak to u was wyglądało? Mieliście podobne incydenty w swojej karierze rpgowców? Pewnie dałoby się zrobić katalog tego typu przypadków, prawda?
Należy na początku podkreślić, że mój debiut miał miejsce bardzo wcześnie, bo w okolicach trzeciej, lub czwartej klasy szkoły podstawowej (!). Oczywiście wtedy była to raczej kolejna z zabaw, ale na tyle interesująca i pozbawiona granic, że nie został po dziś dzień. Zostałem pochłonięty na dobre, a wraz ze mną paru kolegów ze szkoły. Był Warhammer, była Magia i Miecz, były też i k10-samoróbki, przygody o księżniczkach i smokach oraz cała masa absurdów rodem z filmu the Gamers. Słowem zupełne prehistoria. Dziś uważam, że to stanowczo za wcześnie, żeby zaczynać grę w "normalne" rpg i znacznie lepszym pomysłem był czytany przeze mnie wpis blogowy o wprowadzaniu w grę młodzieży (
Moi rodzice odnosili się do RPG z rezerwą - matka powtarzała "nie podoba mi się to, ale toleruję" - choć nigdy nie zadali sobie trudu, żeby przyglądnąć się grze czy podręcznikom. Wszystko było w porządku dopóki przypadkiem nie zobaczyli jakiejś nieodpowiedniej dla młodego człowieka rzeczy. Pamiętam, że była jakaś sprzeczka o wizerunek Golgothy, jednej z postaci występującej w uniwersum Mutant Chronicles - postać zdobiła pierwszy numer Inferno, efemerycznego magazynu wydawnictwa Mag o karciankach. Gazeta został w ten sposób skonfiskowana i nie mogłem poczytać najnowszych list kart... Nie trafiały argumenty, że ten obrazek mi nie jest do niczego potrzebny, nie przywiązuję do niego wagi itp. Wystarczyło, że był "wyuzdany i demoniczny".
"Kontrowersyjna" Golgotha z Doom Troopera
Podobne sytuacje zdarzały się naprawdę rzadko, ale mimo wszystko utkwiły w pamięci. Kolejnym razem "poszło" o znak ankh, który można znaleźć w podręczniku do Wampira: Maskarady - dla rodziców po prostu jakiś "znak okultystyczny". Niestety nie byli w stanie zrozumieć dlaczego on tam był i co miał oznaczać. W sumie dobrze, że nie przeglądali reszty podręcznika. Skończyło się jedynie na wymianie zdań, obyło się bez żadnych konfiskat. Zaznaczę, że obie sytuacje miały miejsce już później niż w czasach prehistorycznych, czyli w wieku mniej więcej 12-13 lat (a Wampir był chyba jeszcze później).
Gimnazjum (tak jestem rocznikiem uczonym już na nową modłę) było czasem beztroskiego, nieco bardziej poważnego grania. Jakieś eksperymenty ze storytellingiem, skomplikowane fabuły, lektura Jesiennej Gawędy. Wtedy też kupowało się absolutnie każdy numer MiMa i to właśnie jeden z nich był powodem kolejnego zgrzytu związanego z RPG, tyle że tym razem miał miejsce w szkole. Jedna z nauczycielek przyuważyła posiadanego przeze mnie MiMa (nr 11/99) i zainteresowała się tym co czytam. Jednak jej początkowa ciekawość przerodziła się w oburzenie. Sam tytuł, Magia i Miecz, już wzbudzał w nauczycielce podejrzenia, a po przeglądnięciu kilku stron (natknęła się między innymi na zapowiedź dodatku do Delta Green gdzie widniała swastyka, artykuł o duchach na sesji i gawędową opowieść o profesji kapłana w Warhammerze) uznała arbitralnie: "Coś mi się zdaje, że to jest szatanistyczne pismo!". Konfiskata gazety, wizyta u wychowawczyni, dyrektora, potem rodzice w szkole (szczęśliwie po tylu latach już wiedzieli o co chodzi i stanęli na wysokości zadania broniąc swoje dziecko). Mądra wychowawczyni po bliższym zapoznaniu się z materiałem dowodowym trzeźwo stwierdziła, że nie ma w tym nic złego, choć osoba postronna może źle postrzegać takie czasopismo. Szczęśliwie nie miałem więcej takich problemów. Im człowiek był starszy tym problemów mniej - liceum to zupełnie inna śpiewka, bo tam mieliśmy już własny szkolny klub fantastyki i nauczycielkę, która grała w RPG.
Gimnazjum (tak jestem rocznikiem uczonym już na nową modłę) było czasem beztroskiego, nieco bardziej poważnego grania. Jakieś eksperymenty ze storytellingiem, skomplikowane fabuły, lektura Jesiennej Gawędy. Wtedy też kupowało się absolutnie każdy numer MiMa i to właśnie jeden z nich był powodem kolejnego zgrzytu związanego z RPG, tyle że tym razem miał miejsce w szkole. Jedna z nauczycielek przyuważyła posiadanego przeze mnie MiMa (nr 11/99) i zainteresowała się tym co czytam. Jednak jej początkowa ciekawość przerodziła się w oburzenie. Sam tytuł, Magia i Miecz, już wzbudzał w nauczycielce podejrzenia, a po przeglądnięciu kilku stron (natknęła się między innymi na zapowiedź dodatku do Delta Green gdzie widniała swastyka, artykuł o duchach na sesji i gawędową opowieść o profesji kapłana w Warhammerze) uznała arbitralnie: "Coś mi się zdaje, że to jest szatanistyczne pismo!". Konfiskata gazety, wizyta u wychowawczyni, dyrektora, potem rodzice w szkole (szczęśliwie po tylu latach już wiedzieli o co chodzi i stanęli na wysokości zadania broniąc swoje dziecko). Mądra wychowawczyni po bliższym zapoznaniu się z materiałem dowodowym trzeźwo stwierdziła, że nie ma w tym nic złego, choć osoba postronna może źle postrzegać takie czasopismo. Szczęśliwie nie miałem więcej takich problemów. Im człowiek był starszy tym problemów mniej - liceum to zupełnie inna śpiewka, bo tam mieliśmy już własny szkolny klub fantastyki i nauczycielkę, która grała w RPG.
Powyższy wpis właściwie nie odpowiada na postawioną w temacie karnawału pytanie, czyli jak przedstawić nasze hobby osobą postronnym. Pokazuje za to autentyczne przypadki z życia i to negatywne (patologiczne?). Szczęśliwie czasy się zmieniają w dorosłość już weszło pokolenie RPGowców, co i rusz słychać jak rośnie kolejne! Myślę, że problem niezrozumienia RPG mija, gdyż co raz więcej osób przyzwyczajonych jest do nowych mediów i ogólnie pojętej popkultury. Dziś łatwiej jest wytłumaczyć czym jest RPG, opierając się na przykładach scenerii komiksowych, czy filmowych, które potem "odtwarzamy" na sesji. Osobną kwestią jest też wiek grającego - moi rodzice wiedzeni byli troską o swoją pociechę, a słuchając w telewizji o zagrożeniach ze strony sekt i widząc dziwne książki w domu mogli nabrać obaw, które wynikały po prostu z nieznajomości tematu. Możemy mieć tylko nadzieję, że kolejne pokolenia RPGraczy nie będą miały takich problemów.
A jak to u was wyglądało? Mieliście podobne incydenty w swojej karierze rpgowców? Pewnie dałoby się zrobić katalog tego typu przypadków, prawda?
Ciekawy tekst. No i co tu dużo mówić, zazdroszczę koledze zaczynania tak wcześnie. Ja zacząłem RPG tak gdzieś w okolicach studiów.
OdpowiedzUsuńDla moich rodziców gry RPG zawsze były oznaką zdziecinnienia (tak, oni bardzo lubią wytykać mi moje zdziecinnienie i generalizować, generalizować, generalizować, byle dojść swoich racji). Na nic się zdały tłumaczenia, przykłady i opowieści o graczach w wieku 30+ - dziecinne i koniec i pytania "kiedy z tym skończysz, masz już 20-parę lat!" Także dotąd oni jakoś z tym żyją, ja puszczam ich uwagi mimo uszu. Powoli wciągam w erpegi siostrę, może jak ona to polubi, to uda jej się ich przekonać :)
http://mayhnavea.polter.pl/
OdpowiedzUsuńOto autor wspominanego tekstu ;)
Dzięki bekon - notka została poprawiona.
OdpowiedzUsuńMagia i Miecz... na jednej z pierwszych lekcji języka polskiego w liceum mieliśmy omawiać różnego rodzaju magazyny. Oczywiście przyniosłem Magię i Miecz... na lekcji sensacji nie zrobił, ale dzięki niemu, zaraz po zajęciach poznałem kilku graczy, z którymi w czasach liceum rozegrałem mnóstwo sesji, a z jednym gram do dzisiaj :)
OdpowiedzUsuń