05 października 2009

PKW: Czym jest dla mnie steampunk?

10:26 Posted by Grzegorz A. Nowak No comments
Pędząc niczym błyskawica, potężna lokomotywa zbliżała się do granicy miasta. Żelazny kolos niknął w chmurach pary wyrzucanej spod wielkich kół, biały pas obłoków znaczył ślad trasy cudu wotańskiej myśli technicznej. Grupka niziołczych dzieci z pobliskiej wioski jak zwykle o tej porze dnia zebrała się, żeby oglądnąć mknącą po stalowej drodze maszynę. Ustawione w rządku nieopodal wału kolejowego z przejęciem na buziach wyczekiwały nadjeżdżającej atrakcji. Kiedy pociąg przemknął tuż koło grupki amatorów kolejowych wrażeń nagle coś spadło na ziemię nieopodal dzieci. Ciekawskie maluchy szybko rzuciły się w jego kierunku i po krótkiej szamotaninie udało się wyłonić zwycięzcę, który zdobył zgubiony przedmiot. Najstarszy z chłopców uśmiechnął się z dumą i założył na głowę zdecydowanie za duży cylinder, który osuwając się całkowicie zakrył mu głowę. Reszta dzieciarni pokładała się na trawie ze śmiechu.

*

- Och nie, to trzeci w tym tygodniu – elfi lord trzymał się za głowę w miejscu gdzie jeszcze przed chwilą znajdowało się dystyngowane nakrycie głowy – Czy aby na pewno dobrym pomysłem było wchodzenie na dach wagonu?
Oczy sunnirskiego orka, próbującego utrzymać równowagę na dachu pędzącego wagonu, zwęziły się w jeszcze mniejsze niż zazwyczaj szparki
- To chyba nie jest nasze największe zmartwienie milordzie – na potwierdzenie tych słów z drugiego końca wagonu rozległ się pistoletowy wystrzał. Kula ze świstem minęła obu stojących.
- Cholera jego mać! – dało się słyszeć zza krawędzi wagonu skąd wychylała się brodata głowa krasnoluda - Niech mnie kule biją! –
Życzenie brodacza, na jego szczęście, nie zostało spełnione i kolejna kula rykoszetowała tuz obok jego głowy.
- Myślisz, że znajdę powrotny kurs przed południem jak już dojedziemy na stacje? To był dosyć drogi cylinder i czułem się z nim związany.
- Milordzie! Czy mógłbyś? – ork wskazał ręką dwie postacie na drugim końcu półokrągłego dachu. Jedna z nich wyraźnie przymierzała się do strzału.
Elf od niechcenia wzruszył ramionami, wyciągnął prawą rękę do przodu, po czym rozległ się huk burzowego grzmotu. Napastnicy porażeni prądem nie zdołali utrzymać równowagi i zsunęli się poza krawędź wagonu.
- Jak zwykle bawicie się bez mnie – skwitował krasnolud, który wreszcie wygramolił się na dach wagonu. Poprawił zmierzwioną brodę i wygładził pomiętą kamizelkę – I gdzie ten cały trop, który ma nas zaprowadzić do szajki złodziei reliktów, panie Fiu Bździu?
- Nazywam się Fu Chu – odparł gniewnie ork – A nasz cel jest tuż przed nami. Widzicie ten otwór w dachu? –
- No to do roboty – krasnolud dziarsko ruszył we wskazanym przez orka kierunku. Po dwóch krokach podmuch wiatru prawie strącił go z wagonu i resztę drogi postanowił pokonać na czworaka.

*

Dosłownie spadli na głowę przyczajonych we wnętrzu strażników. Mag rzucił o ścianę siłą swojej woli dwóch z nich, sunnirski mistrz kilkoma szybkimi ciosami powalił kolejnego, a krasnolud szarpał się ze skórzaną kaburą próbując wyciągnąć broń.
- Nie zdążyli zareagować. Łatwo poszło – zdziwił się elf, po czym ruszył w stronę jednego z nieprzytomnych strażników.
- Już lepiej było im wynająć niziołki, osiągają zawrotne prędkości na krótkich dystansach jeśli rzucić im resztki jedzenia – mówiąc to krasnolud nadal męczył się z bronią – Na siwą brodę mojego dziada co z tym cholerstwem!
- Czekaj, czy to nie ten człowieka był wysłannikiem agentów Jej Królewskiej Mości z którym rozmawialiśmy w Lyonesse? – elf pochylał się nad jednym z powalonych przeciwników.
- Jesteście żałosną bandą głupców – Fu Chu szybkim ruchem ściągnął płachtę, która do tej pory skrywała szeroki sarkofag stojący pośrodku wagonu towarowego. – Już długo musiałem znosić wasze towarzystwo. Najpierw waszym tropem przedzierałem się przez dżungle Lemurii, byłem świadkiem tego jak dajecie uciec zwykłym hienom cmentarnym razem ze starożytnym Palcem Imhotepa. Później ścigałem was aż do Khemre i musiałem pomóc w starciu z przebudzonym sfinksem zyskując sobie wasze zaufanie. Dzięki temu udało mi się dostać na parowiec płynący do Eolii i umożliwić wykradzenie Papirusu z Seremhe. Dodam nieskromnie, że statek nie zatonął przez nieszczęśliwy wypadek. Jedyne czego mi brakowało to ostatni wers zaklęcia wyryty na tym sarkofagu. Nim ten pociąg dotrze do serca stolicy będę miał moc większą niż najpotężniejsi licze w czasie Wielkiej Wojny. Nie możecie nic zrobić gdyż od początku chroni mnie potężna aura starożytnego... – huk wystrzału zagłuszył orka. Zdziwiony Chu popatrzył najpierw na dymiącą lufę rewolweru i szelmowski uśmiech krasnoluda, a potem na dziurę we własnej piersi. Po krótkiej chwili upadł na ziemie.

*

Wszyscy nachyli się nad stołem wpatrzeni w wynik na kostce.
- O ile się nie mylę to oznaczy krytyczny sukces. Chyba nawet bardzo krytyczny – stwierdził Marek przenosząc wzrok z kostki na swoją kartę bohatera. Reszta grających patrzyła wyczekująco na zdziwionego Mistrza Gry.
- No cóż – zaczął powoli prowadzący – wygląda na to, że zaklęcie pana Fu Chu chroniło jedynie przed starożytnymi pociskami.

0 komentarzy:

Prześlij komentarz