21 grudnia 2008

Groza w Talabheim V

19:12 Posted by Grzegorz A. Nowak , 2 comments
Data: 17 XII 2008

System: Warhammer

MG: Ja

Gracze: Samalai (Carindel), Procent (Erik), Straszak (Karl)

Scenariusz: Groza w Talabheim

Od poprzedniej sesji minął ponad miesiąc, lecz Talabheim nie zostało opuszczone - po kilku nieudanych próbach w minioną środę udało nam się po raz kolejny zasiąść do gry, w której stawką była przyszłość Oka Lasu - świętego miasta Taala. To już piąta sesja, na której prowadzę wydarzenia z Grozy w Talabheim, oraz szósta w której drużyna przyjaciół z czasów Burzy Chaosu zmaga się z powojenną rzeczywistością. Wiem, że już o tym wspominałem ale powtórzę raz jeszcze - niezmiernie się cieszę, że kampania, choć niezwykle powoli, rozwija się nieprzerwanie od pół roku (tak! - pierwsza sesja odbyła się 23 V 2008).To pierwsza taka kampania z rozmachem w mojej historii i mam nadzieję, że szczęśliwie dotrwamy do końca. A potem rozpoczniemy kolejne przygody!

Ponad miesięczna przerwa wymusiła na mnie odświeżenie sobie kampanii tak, żeby nie tylko sprawnie poruszać się po scenariuszu, ale jeszcze przypomnieć poprzednie wydarzenia graczom. Niektóre wątki były przecież niezwykle istotne dla dalszego rozwoju fabuły i żal byłoby stracić je przez zwyczajny upływ czasu, szczególnie, że w świecie gry pomiędzy sesjami minęło zaledwie kilka dni. Powoli zaczynam uczyć się tej przygody na pamięć choć przyznam, że wciąż wylatują mi z głowy szczegóły dotyczące niektórych dzielnic i charakterystycznych miejsc do jakich BG mogą zawitać. Talabheim jest niezwykle specyficznym miastem (nawet jak na świat fantasy) i prowadząc chciałbym żeby grający również mogli to odczuć. No niestety w czasie sesji różnie to wychodzi. Jednak nim przejdę do zwyczajowej oceny spójrzmy na krótkie podsumowanie minionych zdarzeń.

Sesja składała się z trzech zasadniczych scen. Pierwsza związana była z pracą BG dla straży miejskiej (Buldogów) - w czasie patrolu w okolicy jednej z biedniejszych dzielnic miasta Bohaterowie natrafili na chłopca zaatakowanego przez wielkie szczury. Prawidłowo zareagowali pomagając biednemu malcowi i nawet odeskortowali go do domu. Na miejscu zastali martwą matkę chłopca choć ten przekonany był, że jego mama śpi. Niestety bohaterowie zostawili malca samego dając mu kilka pensów. Choć wychowany w trudnej dzielnicy z pewnością bez jakiejkolwiek opieki nie przetrwa kilku dni. Myślałem, że BG wykażą się współczuciem i oddadzą malca do przytułku Shallyi (co byłoby pewnie nagrodzone jakimiś drobnymi PD). Scenka miała być krótka, dołożyć kolejną cegiełkę do obrazu pogarszającej się sytuacji w mieście, jednak rozciągnęła się straszliwie. BG zainteresowali się przerośniętymi szczurami, powiadomili o tym straż, więc przez cały czas mieli na uwadze bezpieczeństwo miasta. To ostanie się chwali, choć drobny wątek przerodził się w rozdmuchaną scenę.

Małym intermezzo pomiędzy scenami było spotkanie z Daublerem, który powiadomił Bohaterów o znalezieniu metody leczenia Szarej Febry. Była to chwila oddechu przed nadchodzącymi wydarzeniami. Kolejna scena skupiała się na ataku szczuroludzi - BG zwleczeni z łóżek z samego rana zostali wysłani na prowizoryczne barykady żeby "bronić miasta przed zarazą i mutantami". Okazało się, że musieli strzelać zarówno do skavenów jak i do uciekających przed nimi ludzi, gdyż rozkazy wyraźnie zabraniały dopuścić do barykad kogokolwiek. Scena ciekawa - w Bohaterach obudziły się dylematy moralne - dlaczego mamy strzelać do niewinnych ludzi? Mimo to wykonywali rozkazy czyniąc mniejsze zło i powstrzymując rozprzestrzenianie się zarazy (i zyskując kilka Punktów Obłędu). Jednak nie dawali za wygraną argumentując, że nie tędy droga, że teraz można uderzyć na osłabionych szczuroludzi z kontratakiem. Niestety ich uwagi zostały jedynie wysłuchane - na nic innego nie mogli niestety liczyć (poza PDkami za bardzo słuszne podejście do sprawy kordonu sanitarnego wokół dzielnic biedoty).

Trzecia scena kręciła się wokół nowego zagrożenia w mieście - pojawienia się artystycznie ukształtowanych nieumarłych. Znów podczas rutynowego patrolu BG natknęli się tym razem na zombi. Walka z chodzącymi trupami (która odbiła się na psychice Karla) zakończyła się sukcesem i kolejnym doniesieniem do komendy Buldogów ( BG sprawdzili się świetnie jako wzorowi żołnierze). Całość sceny kończy starcie z większą ilością nieumarłych na Wzgórzu Doktryn w Taalgarten i spotkanie z Paulem von Soleckiem, który na zakończenie sesji wygłasza złowieszcze proroctwo. Ostania scena podobała mi się chyba najbardziej. Walka z zombimi, strach Karla, który przerodził się w fascynację wynaturzeniami anatomicznymi (tak - sekcja na środku ulicy), oraz Eryk, który zaczął się bawić w Sherlocka i doszedł do ciekawych wniosków na temat pojawienia się plagi nieumarłych.

Mniej więcej w ten sposób prezentowała się warstwa fabularna przygody. W czasie prowadzenia niestety nie dało się uniknąć różnych głupawych wstawek. Ta sesją była chyba najbardziej przesiąknięta "głupawką" - niektóre sceny rozbrajały, jak np. porównywanie wielkości martwych szczurów i martwych psów - czarny humor? Co gorsza czasem MG poddawał się ogólnie panującemu rozluźnieniu, ale cóż widocznie mieliśmy ochotę na nieco luźniejsze podejście do gry. Długi okres pomiędzy poszczególnymi spotkaniami wpływa na poziom jego towarzyskości - czasem sesja przeradza się w luźne spotkanie i w ten sposób fabuła się nieco "rozjeżdża".

Nie zrozumcie mnie źle - przygoda była udana. Bawiłem się nad wyraz dobrze i nie zepsuły tego nawet humorystyczne wstawki (może nawet były atutem). Mam sporo zastrzeżeń do swojego prowadzania, co częściowo zrzucam na choróbsko (tak - szara febra dopadła i mnie) i ogólne zmęczenie, ale kilku rzeczy nie da się usprawiedliwić. Najsłabszą moją stroną jako MG zawsze były opisy. Jakoś nigdy nie udawało mi się stworzyć barwnych narracji, a przynajmniej tak ciekawych jakbym chciał. To o czym mówiłem na początku - zakreślenie specyfiki miasta, w którym rozgrywany jest scenariusz - nie udało się do końca. Wciąż moje Talabheim przypomina setki innych miast Imperium. Chyba jedyne co gracze pamiętają to cień krateru, biurokracja i śmieszne prawa - chociaż tyle ostało się z tej specyfiki.

Najlepiej w przygodzie radzili sobie Procent i Straszak. Ten pierwszy otrzymał wreszcie upragniony wyrób rusznikarski własnej roboty (kilka rzutów na początku sesji było emocjonujących - wszyscy trzymali kciuki żeby się udało). Do tego podobało mi się jak zawsze dobre odgrywanie postaci, nadanie imienia Ludimiła rusznicy (zupełnie jak zmarła żona Eryka), oraz zachowanie trzeźwości przy rozwiązywaniu zagadki tajemniczych nieumarłych. Straszak miał jak zwykle sporo do roboty przy zmaganiu się z chorymi i rannymi. Urzekło mnie to jak sam postanowił udać się do świątyni Shallyi, żeby zachęcić kapłanki do pomocy po drugiej stronie barykad. Niestety rzeczywistość nie mogła pomóc w tym szlachetnym czynie - niewielka ilość kapłanek i ciągłe problemy z chorymi i rannymi nie pozwalały na zbyt wiele, a zakaz przekraczania barykad obowiązywał wszystkich mieszkańców miasta.

Samalaia wymieniam na końcu, ale to nie jest żadne ujma (wszak cały akapit jest dla niego). Nie da się ukryć, że przodował w produkcji głupawki, ale nie było to tak nachalne żeby rowalić zupełnie sesje. Patrząc obiektywnie elf-zwiadowca nie ma zbyt wiele do roboty w ludzkim mieście, choć i tak wykazywał się najlepiej jak mógł. Z uwagi na brak pełnowartościwoego wojownika w drużynie, elf przejął tą rolę od kilku sesji robiąc za karabin maszynowy na strzały i lekki czołg skupiający na sobie ogień w jednym. Czyli jednak nie jest tak źle z tym elfem w miejskich realiach, choć czasem ma wrażenie że torpeduje jego starania ("narysuj plan sytuacyjny!"). Wezmę to pod uwagę przy kolejnych sesjach.

Pod koniec sesji przy zwyczajowym rozdawaniu PDków skorzystałem z małego triku, który wyczytałem bodajże w Graj z Głową Trzewika - punkty za odgrywanie postaci kazałem rozdać graczom. Jakież było ich zdziwienie, ale przynajmniej zobaczyli, że nie jest to takie łatwe. Trochę się obawiałem tej metody, ale z mojej perspektywy wyniki wyglądały całkiem nieźle i chyba powtórze tę metodę w kolejnych odsłonach kampanii. Ciekawi mnie co to gracze.

Czas na podsumowanie - nie jestem do końca zadowolony z sesji, choć przecież nie była taka zła. Chyba sam muszę sobie zadać pytanie czy luźna sesja jest przejawem jakiegoś niedopracowania fabularnego. Wydaje mi się, że jednak nie - to bardziej kwestia tego w jakim nastroju są grający i czego oczekują po rozegranej sesji. Najważniejsze jest to, że nadal gramy, nadal mamy ochotę na kolejne spotkania i przy dobrym wietrze uda nam się skończyć kampanie gdzieś w pierwszym kwartale 2009 roku! Optymistyczne założenie!

2 komentarze:

  1. Muszę przyznać, iż pomysł oddania malucha do przytułku przyszedł mi do głowy... Jednak instytucja taka (w Starym Świecie) skojarzyła mi się z brudem, biedą, chorobami i wyzyskiwaniem dzieciaków przy wykonywaniu jakiś robót. Dopiero później czytając podręcznik natrafiłem na wzmiankę o sierotach oddawanych pod opiekę kapłanek Shayli, które później często stają się jej akolitami. No cóż - mea culpa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie zgodzę się z tym przewodnictwem co do głupawy, bo z % dawaliśmy po równo czadu ;p

    OdpowiedzUsuń