28 listopada 2008

LARP: La Tortuga

17:31 Posted by Grzegorz A. Nowak , 3 comments


Data: 27 września 2008

Miejsce: Dom kultury Jędruś

Huk dział, wiatr w żaglach, bandera wysoko, żeglarskie pieśni głośno wykrzyczane, stuk kufli, litry rozlanego rumu oraz Arrgh! i Ahoj!. Słowem Larpownia znów uderzyła tym razem w klimaty pirackie. Kolejny LARP, w którego scenariuszu pojawia się morze, okręty i kapitanowie (a nawet kapitanowe!), z dawna oczekiwany, zapowiadany, nareszcie się odbył. I teraz pytanie jak wypadł?

Zacznijmy od tego, że to nie pierwszy LARP w klimatach "morskich". Ci którzy w KGLu są nie od dziś, pamiętają zapewne pierwsze zetknięcie z tym tematem na LARPie 7th Sea (relacja znajduje się tutaj). Temat był już teoretycznie przerabiany, więc Mistrzowie Gry z pewnością musieli się liczyć z tym, że będą porównywani do poprzedniego dzieła. Oba LARPy są jednak zupełnie inne - pierwszy był bardzo ekonomiczny, handel i układy wysuwały się na pierwszy plan, natomiast drugi skupia się wokół piratów ich obyczajów oraz tytułowej Tortudze - ukrytym pirackim porcie. Oczywiście o różnicach między 7th Sea a Piratami z Karaibów nie muszę mówić, więc zostańmy przy tym, że pomimo moich obaw kolejny LARP morski nie okazał się być wtórny.

No i słusznie, bo nie było tu miejsca na jakąkolwiek wtórność. Całość scenariusza kręciła się wokół trzech okrętów (Belugoratia, El Sol i Tia Carmen) które zawitały do Tortugi gnane przez rozszalały sztorm. Miejscem akcji była jedna z portowych tawern, w której strudzeni wyprawą marynarze mogli odpocząć, napić się rumu i posłuchać morskich opowieści. Słowem to co piraci uwielbiają, prócz rzecz jasna przygody na otwartym morzu i garści łupów w ładowni (Arrrgh!).

Przypadła mi rola Tima Johnesa bosmana na Belugoratii, starego morskiego wilka, który wiele lat spędził na morzu i znał wiele legend o tajemnicach wszystkich oceanów. Co więcej, Tim dobrze wiedział, że większość z tych opowieści to wcale nie są bajki i wszelkie morskie zwyczaje grają ogromną rolę w uchronieniu się przed gniewem oceanu oraz pradawnymi siłami które nim władały. Dlatego też Tim na każdym kroku uważał, żeby nie zapomnieć o żadnym ze zwyczajów, które ignoranci nazywali przesądami. Największy problem miał jednak pod samym nosem - baby na pokładzie! Od wieków wiadomo, że kobieta na pełnym morzu to pływająca beczka prochu! Tylko patrzyć kiedy wybuchnie! Żadna baba nigdy Timowi w niczym nie przeszkodziła, miał jednak dużo większy problem - cały statek bab! El Sol był zwyczajnym pływającym zamtuzem, z babską załogą, a co gorsza to wszystko działo się z przyzwolenia Lousia Lacrimosy (Samalai) kapitana Belugoratii. Do tego ten burdel na pokładzie pływał tuż za statkiem, na którym Tim był bosmanem!. Słowem katastrofa tuż pod nosem - nic dziwnego, że sztorm gonił ich aż do samego portu, kiedy tuż za statkiem Tima pędził El Sol ze swoją rozwydrzoną załogą! Do tego dochodziła sprawa tajemniczych zgonów kilku marynarzy więc każdy średnio inteligenty może połączyć te fakty i wychodzi jasno, że baby klątwę sprowadziły!

Tak pokrótce przedstawiała się moja rola - starego pirata, niezwykle przesądnego i przekonanego o mocy drzemiącej w odwiecznych zwyczajach. Moja karta postaci (2 strony A4!) przepełniona była przykładami morskich przesądów, klątw i czynności chroniących przed niebezpieczeństwami i pechem. Znajdowały się tam rymowanki na każdą okazję, np: Trzy splunięcia przez lewe ramie a do wtorku nic Ci się nie stanie, albo Klecha na statku - skończysz na dnie bratku. Słowem Tim wiedział jak sobie poradzić w każdych okolicznościach. Ale jak już wcześniej wypominałem nie tylko to zaprzątało jego głowę. Ważniejszą sprawa było rozprawienie się z tą babską pływającą parodią pirackiego statku.


Tim Johns po wejściu do tawerny postanowił od razu wziąć się do roboty i zamówił kolejkę rumu, wcześniej rzecz jasna upominając kilku młodzików, że dziś sobota i nie wolno pod żadnym pozorem trzymać kielicha w prawej ręce! Potem zasięgnął języka u kilku tutejszych dowiadując się bardzo ciekawych wieści, np. jakoby córka kapitana Lacrimossy, Sara (w tej roli Wolfi) miała mieć bachora z kapitanem Rudobrodym (Ertai)! Tim wydał też swoje skromne pieniądze na grę w kości (oczywiście ktoś musiał oszukiwać starego wilka morskiego bo przegrał dwa razy) oraz sprawdzał swoją wiedzę w "Morskich Zagadkach" (ale jegomość, które je układał był pokrętnym spryciarzem, tak że nawet prostymi pytaniami mącił głowę staremu piratowi).

Zniechęcony szybko topniejącym kruszcem i mając już nieco w czubie Tim postanowił zabrać się za niecierpiącą zwłoki sprawę statku El Sol i jego przeklętej załogi. Niestety parokrotnie rozmowę z kapitanem na te niezwykle istotne tematy przerywała albo kapitan Chandra (tak tak - to ta z El sol - w tej roli Monika), albo córka Lacrimossy, choć w tym drugim przypadku Tim skorzystał z chwili nieuwagi i uzupełnił swój kufel trunkiem z kielicha kapitana. Kapitan jednak nie dawał wiary obawą i zapewnieniom starego Tima więc ten musiał sam główkować jak tu rozwiązać sprawę wiszącej nad nim i załogą klątwy wiadomego pochodzenia. Uciekał się do różnych sposobów - pertraktacji z wiedźmą, rozmów z innymi załogantami i piratami, jednak jego namowy, prośby, fortele, intrygi, przekupstwa, groźby, opowieści, ostrzeżenia i zwyczajne wywody nie dały efektów. W międzyczasie zapobiegliwy Tim zaopatrzył się w muszlę z jaskini Trytona, jako pewne zabezpieczenie przed klątwą.

I słusznie uczynił, bo w którejś chwili wszyscy bywalcy tawerny zostali przeniesieni na statek-widmo, gdzie upiory umarłych marynarzy domagały się dusz piratów, którzy winni są oddania długów pradawnemu morzu. Sytuacja nie była ciekawa, ale nie z takich opresji stary Tim wychodził, żeby wspomnieć chociaż ucieczkę przez zad Lewiatana, gdy ten połknął Mewę Południa - pierwszy statek Tima. Jednak w porównaniu z duszami potępionych piratów ów zad wydawał się całkiem przytulną perspektywą. Nie porzucając nadziei, wraz z kapitanem Lacrimossą postanowił oddać kilka szubrawych dusz nienasyconym upiorom. Niestety okazało się, że muszą to być ofiary dobrowolne, a śmierć jednego z piratów Rudobrodego - wspólne dzieło kapitana i bosmana - trudno było nazwać dobrowolną.

W całym tym upiornym (dosłownie) zamieszaniu raz po raz ktoś wytrącał Tima z wymyślania kolejnych forteli, pytając o trzecią część zaklęcia czy też modlitwy. A skąd mógłby Tim to wiedzieć? Więc za każdym razem przepędzał natrętów płazem szpady. Dopiero gdy dwóch jegomościów zaczęło czytać jakieś litanie i zaklęcia gdzieś w głowie Tima zaświtało, że coś podobnego kiedyś słyszał w jakiejś tawernie. Nie pozostało mu nic innego jak wspomóc tamtych biedaków i dokończyć ich litanie słowami:

...Na sól morza wzburzonego,
rekiny, kraby, mewy, mątwy
Niech przepadną wszelkie klątwy!

I w ten sposób dzięki trzeźwemu umysłowi, sprytowi, szerokiej wiedzy, oraz muszli z jaskini Trytona Tim Johns uratował tych którzy jeszcze nie wpadli w ręce upiorów. Kiedy pojawili się z powrotem w tawernie jakaż była radość Tima gdy zorientował się, że wśród brakujących była kapitan Chandra! Teraz upiorna załoga będzie musiała się z nią chandryczyć przez resztę wieczności!


To tyle opowieści o Timie Johnsie - czas na stronę techniczną LARPa. Choć na forum pisałem, że było parę uchybień (zbyt rozległe karty postaci, lekki chaos w scenariuszu i w czasie gry, kapitan Lacrimossa nie wiedział nic o śmierci marynarzy na statku) jednak nikną one przy ogromie pracy jaki MG i NPC odwalili. Naprawdę jestem pod wrażeniem ilości szczegółów jakie się pojawiły w tym LARPie. Plotki, gry i zabawy w tawernie, pieniądze, rum (czyli Nestea w kuflach - kryptoreklama), rekwizyty, no i świetne postacie. Jak dodać do tego rewelacyjne stroje innych graczy i NPCów to wychodzi prawdziwy piracki klimat!

Dostałem rewelacyjną rolę, w której świetnie się czułem (nawet nagrodę dostałem!) i chyba całkiem nieźle ją odgrywałem skoro Monika okrzyknęła mnie męskim szowinistą i ustawicznie chciała mi przyłożyć. No cóż ja szowinistą nie byłem, ale dostało mi się za Tima (i tu jego kolejny udany fortel).

To był naprawdę świetny LARP - chyba jeden z najlepszych jakie przewinęły się w ponad rocznej działalności KGLu. Powiew świeżości w postaci debiutującej Yoru i Procent - spec od wody morskiej i ognistej - stworzyli prawdziwie wybuchową mieszankę. Dobra - bo jak będą to czytać to się rozpłyną w tych superlatywach. Do ideału trochę brakowało, ale LARP był zacny. Arrgh!

PS: Uwierzcie mi jaki bylem zaskoczony gdy pod sam koniec okazało się, że jednak mam tą ostanią cześć zaklęcia, tylko jakoś mi to z głowy wypadło...

3 komentarze:

  1. A żebyś wiedział, ze te superlatywy to miód na serducho :D Dobrze jest przeczytac, ze sie gracz dobrze bawił na LARPie ;3 aż chce sie pisać kolejne scenariusze xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Był to ewidentnie najlepszy Larp w jakim brałem udział... dlaczego, bo własnie był luźny i zabawny... brakowało mi oprawy lokalnej, ale od czego ma się wyobraźnie:D Yoru pisz dalej pisz dalej

    OdpowiedzUsuń
  3. Ehh.. Było się, widziało, a nawet brało udział! I się przeżyło, ot co !
    Świetny larp w doborowym towarzystwie!

    OdpowiedzUsuń