System: Warhammer
MG: Ja
Gracze: Samalai (Carindel), Procent (Erik), Straszak (Karl)
Scenariusz: Groza w Talabheim
Kolejna cześć zmagań trójki starych przyjaciół z niebezpieczeństwami Oka Lasu, wyskoczyła jak filip z konopi. Nawet jeśli nie było to tak spektakularne jak wyczyn rzeczonego Filipa, to i tak ogromnie mnie zaskoczyło. Był piątek, siedziałem spokojnie w domowym zaciszu, marnotrawiąc czas przed kompem i odliczając czas do wyjścia na turniej WarCry. Nagle zadzwonił Samalai z zupełnie niespodziewaną propozycją - z uwagi na to, że owego wieczoru miał mieć "wolną chatę" zapraszał na nocną sesję. Po chwili rozmowy doszliśmy do wniosku, że pośród zaproszonych są uczestnicy kampanii do Warhammera, więc czemu nie ograniczyć się do tej grupy i nie pociągnąć dalej Grozę w Talabheim? Klamka zapadła, kości zostały rzucone, albo po prostu podjąłem decyzję - miałem prowadzić dalszą część kampanii.
Początkowa euforia ustąpiła zakłopotaniu. Od ostatniej gry minęło tak dużo czasu, że nie pamiętałem jak właściwie przygoda powinna się toczyć dalej. Szczęśliwie wszelkie notatki i pomoce miałem zgromadzone w jednym miejscu, więc niewiele myśląc wrzuciłem je do plecaka wraz z kostkami do gry i scenariuszem przygody. Tak wyekwipowany mogłem ruszać na bezdroża Starego Świata.
Zanim jednak dotarłem do Samalaia stoczyłem kilka potyczek w WarCry tradycyjnie dostając w tyłek i odkrywając kilka nowych zasad o których nie miałem dotąd pojęcia. Mimo to wyszedłem z turnieju z kilkoma promówkami, co zawsze jest jakimś pocieszeniem. Niestety po skończonej grze nie moglem od razu się przerzucić z karcianego na fabularnego Warhammera - Samalai kończył pracę ok 22:30, a na zegarku była dopiero 19:00. Wykorzystałem ten czas lokując się w jednej z knajpek i przy filiżance herbaty zgłębiałem kolejne rozdziały scenariusza i przypominałem sobie co zdarzyło się do tej pory. I tak przez 2,5 godziny.
Kiedy wreszcie zjawiliśmy się w domu Samalaia była ok 23:00 - nie najlepsza pora na zaczynanie gry, ale mimo wszystko byliśmy mocno zdeterminowani żeby grać. Mieliśmy w planach jeszcze nocne spożywanie trunków (wiadomo jakich!), więc czas grał wybitnie na naszą niekorzyść.
O fabule nie ma co pisać - zainteresowanych odsyłam do podręcznika. Z ważniejszych wydarzeń to drużyna dostała się wreszcie w obręb Taalbastonu i po raz pierwszy spotkali się twarzą w twarz ze Skavenami (a może twarzą w pysk?). Teraz naprawdę zaczyna się cała zabawa, ale bohaterowie nie są tego jeszcze świadomi. No to wkrótce się przekonają!
Przyznam, że raczej nie byłem zadowolony z siebie po tej sesji. Wypadła jakoś tak nijak - zapewne trochę z uwagi na zmęczenie, pośpiech no i spory czas jaki minął od ostatniej gry. Część zabawy trzeba było poświęcić na przypomnienie tego, co działo się do tej pory (Previously on Terror in Talabheim...). Pomyślałem, że gracze mogą się włączyć w to przypominanie, co okazało się kiepskim pomysłem - niewiele pamiętali i chyba czuli się jakbym odpytywał ich z fabuły scenariusza. Trochę jako MG zawaliłem, ale można potraktować tą sesję jako porządkową. Od następnej ruszamy z kopyta (mam nadzieję).
Natomiast gracze spisali się bardzo dobrze. O dobrym odgrywaniu Procenta i Samalaia nie muszę wspominać po raz kolejny. Do tego brak wojownika w drużynie nie okazał się być taką wadą jak początkowo myśleliśmy - Carindel pruł z łuku jak nigdy dotąd, sprawiając że co druga strzała byłą śmiertelna (ahhh ten Ulryk i jego furia). Straszak z sesji na sesję co raz lepiej czuje się w świecie Warhammera (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie) i bardzo się z tego cieszę. Dzięki temu nadal uważam, że to najlepsza drużyna jaką udało mi się stworzyć do kampanii, choć oczywiście moja zasługa to jedynie ćwierć całej pracy.
Cała sesja trwała jakieś 2,5 godziny i w tym czasie udało nam się dokończyć drugi rozdział Grozy. W sumie patrząc obiektywnie, to niewiele ale najważniejsze, że kampania toczy się dalej i wciąż są chętni do gry. Po tej sesji doszło do mnie, że to pierwsza tak długa kampania - żadna inna ,jaką do tej pory prowadziłem, nie przetrwała więcej niż 3 sesji. A tu takie zaskoczenie. Trzymam kciuki, żeby udało nam się wytrwać, bo oprócz mojego zaangażowania liczy się też masa innych, często losowych czynników, które mają wpływ na to czy sesja się odbędzie. Pozostaje mieć nadzieje, że za jakiś czas znów wrócimy do Talabheim.
Początkowa euforia ustąpiła zakłopotaniu. Od ostatniej gry minęło tak dużo czasu, że nie pamiętałem jak właściwie przygoda powinna się toczyć dalej. Szczęśliwie wszelkie notatki i pomoce miałem zgromadzone w jednym miejscu, więc niewiele myśląc wrzuciłem je do plecaka wraz z kostkami do gry i scenariuszem przygody. Tak wyekwipowany mogłem ruszać na bezdroża Starego Świata.
Zanim jednak dotarłem do Samalaia stoczyłem kilka potyczek w WarCry tradycyjnie dostając w tyłek i odkrywając kilka nowych zasad o których nie miałem dotąd pojęcia. Mimo to wyszedłem z turnieju z kilkoma promówkami, co zawsze jest jakimś pocieszeniem. Niestety po skończonej grze nie moglem od razu się przerzucić z karcianego na fabularnego Warhammera - Samalai kończył pracę ok 22:30, a na zegarku była dopiero 19:00. Wykorzystałem ten czas lokując się w jednej z knajpek i przy filiżance herbaty zgłębiałem kolejne rozdziały scenariusza i przypominałem sobie co zdarzyło się do tej pory. I tak przez 2,5 godziny.
Kiedy wreszcie zjawiliśmy się w domu Samalaia była ok 23:00 - nie najlepsza pora na zaczynanie gry, ale mimo wszystko byliśmy mocno zdeterminowani żeby grać. Mieliśmy w planach jeszcze nocne spożywanie trunków (wiadomo jakich!), więc czas grał wybitnie na naszą niekorzyść.
O fabule nie ma co pisać - zainteresowanych odsyłam do podręcznika. Z ważniejszych wydarzeń to drużyna dostała się wreszcie w obręb Taalbastonu i po raz pierwszy spotkali się twarzą w twarz ze Skavenami (a może twarzą w pysk?). Teraz naprawdę zaczyna się cała zabawa, ale bohaterowie nie są tego jeszcze świadomi. No to wkrótce się przekonają!
Przyznam, że raczej nie byłem zadowolony z siebie po tej sesji. Wypadła jakoś tak nijak - zapewne trochę z uwagi na zmęczenie, pośpiech no i spory czas jaki minął od ostatniej gry. Część zabawy trzeba było poświęcić na przypomnienie tego, co działo się do tej pory (Previously on Terror in Talabheim...). Pomyślałem, że gracze mogą się włączyć w to przypominanie, co okazało się kiepskim pomysłem - niewiele pamiętali i chyba czuli się jakbym odpytywał ich z fabuły scenariusza. Trochę jako MG zawaliłem, ale można potraktować tą sesję jako porządkową. Od następnej ruszamy z kopyta (mam nadzieję).
Natomiast gracze spisali się bardzo dobrze. O dobrym odgrywaniu Procenta i Samalaia nie muszę wspominać po raz kolejny. Do tego brak wojownika w drużynie nie okazał się być taką wadą jak początkowo myśleliśmy - Carindel pruł z łuku jak nigdy dotąd, sprawiając że co druga strzała byłą śmiertelna (ahhh ten Ulryk i jego furia). Straszak z sesji na sesję co raz lepiej czuje się w świecie Warhammera (a przynajmniej takie odnoszę wrażenie) i bardzo się z tego cieszę. Dzięki temu nadal uważam, że to najlepsza drużyna jaką udało mi się stworzyć do kampanii, choć oczywiście moja zasługa to jedynie ćwierć całej pracy.
Cała sesja trwała jakieś 2,5 godziny i w tym czasie udało nam się dokończyć drugi rozdział Grozy. W sumie patrząc obiektywnie, to niewiele ale najważniejsze, że kampania toczy się dalej i wciąż są chętni do gry. Po tej sesji doszło do mnie, że to pierwsza tak długa kampania - żadna inna ,jaką do tej pory prowadziłem, nie przetrwała więcej niż 3 sesji. A tu takie zaskoczenie. Trzymam kciuki, żeby udało nam się wytrwać, bo oprócz mojego zaangażowania liczy się też masa innych, często losowych czynników, które mają wpływ na to czy sesja się odbędzie. Pozostaje mieć nadzieje, że za jakiś czas znów wrócimy do Talabheim.
Trzecia część "Grozy" wypadła bez żadnych wpadek ale i bez żadnych nadzwyczajnych wzlotów. Nie szukałbym tu żadnych uchybień ze strony Mistrza Gry - ten etap fabuły trzeba było chyba po prostu przepchnąć (zrobił na mnie wrażenie najbardziej liniowego z dotychczasowych - "Z miejsca A dotrzeć do miejsca B w sposób C, z wiadomością D"). W tym też upatruję mało okazji do wykazania się zarówno graczy jak i MG.
OdpowiedzUsuńPS. Po zajęciach z kultury języka, odczuwam zawodowy obowiązek zaznaczyć, iż w wyrażeniu "wyskoczyć jak filip z konopi" słowo "filip" piszemy małą literą. (zainteresowanych odsyłam do mojego wykładowcy Macieja Malinowskiego).
Uwagę językową przyjmuje z pokorą i błąd został już poprawiony. Czego to się człowiek nie dowie pisząc notki na bloga.
OdpowiedzUsuń