05 października 2008

Gawęda o Czarnym Harnasiu

13:49 Posted by Grzegorz A. Nowak , , 1 comment
Data: 26/27 VII 2008

System: Zew Cthulhu

MG: %

Gracze: Ja (dr Henryk Jabłoński), Pluszak (Tadeusz Olszewski), Badguy (Maksymilian Zakrzewski).

Scenariusz: Gawęda o Czarnym Harnasiu

Dziś kilka słów o przygodzie do ZC napisanej i poprowadzonej przez Procenta. Scenariusz ten ma trochę burzliwą historię, gdyż uparcie kolejne próby rozegrania kończyły się fiaskiem. Przygoda została przygotowana z myślą o grze na Slavkonie, jednak jak pamiętamy z relacji, swoiste fatum wisiało nad naszymi RPeGowymi planami.W końcu udało się przygodę poprowadzić, ale dopiero po powrocie z gór i w trochę mniejszym gronie. Graliśmy na łonie natury w zaciszu ogródków działkowych, przy palącym się ognisku i nieuchronnie zapadającym zmroku.

Zew Cthulhu to system, który darzę szczególną sympatią. Jest to chyba drugi, po Warhammerze system RPG w jaki grałem w swojej historii. Jednak te czasy już dawno minęły i ostatni raz kiedy miałem okazję grać w ZC był tak dawno, że nie jestem wstanie sobie przypomnieć. Tym bardziej propozycję grania w ten system przyjąłem z radością, szczególnie że była to zarazem pierwsza sesja jaką miałem grać u Procenta.

Fabuła scenariusza umiejscowiona była na ziemiach polskich pod zaborem austriackim gdzieś na początku XX wieku. Tłem dla wszystkich wydarzeń były góry, a w kolejności najpierw Zakopane, potem Tatry, zarówno te polskie jak i słowackie (stosując dzisiejszy podział terytorialny). Słowem były to miejsca nam znane, tym łatwiej było wcielać się w stworzone postacie.

Wszyscy bohaterowie spotkali się w przedziale pociągu jadącego do Zakopanego. Śmialiśmy się, pamiętam, że przedział pełnił rolę karczmy w ZC - miejsca gdzie przypadkowi ludzie spotykają się i gdzie, w skutek przedziwnych zbiegów okoliczności, ich losy zostają związane ze sobą. Tym razem było nieinaczej - okazało się że nasi bohaterowie podążają do tatrzańskiego miasteczka, żeby spotkać się z profesorem Zakrzewskim. Co prawda każdy chciał się z nim zobaczyć z innego powodu, jednak cel naszej podróży był wspólny więc, jak cywilizowani ludzie, postanowiliśmy dotrzeć na miejsce razem.

Jednak okazało się to nie takie proste jakby mogło się zdawać. Profesor miał się zatrzymać u radczyni Emilii Gołębiewskiej, jednak gdy dotarliśmy na miejsce okazało się że profesor wraz ze swoją córką zmuszeni byli opuścić jej domostwo. Musieliśmy rozpocząć poszukiwania na własną rękę. W wyniku śledztwa okazało się, że córka profesora, Krystyna, za nic ma sobie ścisłe zasady ówczesnej obyczajowości i zadaje się z podejrzanym, choć modnym wśród młodzieży, towarzystwem dekadentów. Trop powiódł nas na jeden z takich dansingów i tam znaleźliśmy Krystynę zupełnie pijaną. Wśród tamtejszych bywalców znalazł się przynajmniej jeden porządny, młody człowiek, a nazywał się Kazimierz Przerwa-Tetmajer (!). Pomógł nam nieco i wyjaśnił kilka szczegółów dotyczących towarzystwa z jakim zadawała się niesforna córka profesora.

Dalsze śledztwo wyjaśniało tajemnice poczynań naukowca. Jako etnolog zajmował się badaniem podań i ludowych opowieści, a w szczególności tych mówiących o Czarnym Harnasiu i Czarnym Wierchu. Szczególnie legendy o tym ostatnim były niesamowite - mówiły o pojawianiu się tajemniczego szczytu raz na 100 lat i krwawych ofiarach jakie temu towarzyszyły za każdym razem. Rzecz wydawałoby się zupełnie nie spotykana w kulturze naszego kraju. Kolejne ślady wiodły na stronę słowacką, do Tatr Bielskich, gdzie BG odwiedzili Jaskinię Bielską z nadzieją odnalezienia profesora. Zamiast tego okazało się, że w jedna z komór wypełniona była ludzkimi szczątkami. Kilka kolejnych tropów (m.in stary ksiądz, który był świadomy niebezpieczeństwa opisanego w legendzie i próbował zabić profesora), oraz kolejne części notatek Zakrzewskiego i fragmentów legendy doprowadziły nas do dekadentów, którzy chcieli powstrzymać zbliżającą się katastrofę.

Wreszcie dzięki notatkom dekadentów i narkotycznym śnie Tadeusza, w której ujrzał wyrastający Czarny Wierch pojawił się na Zadnich Koperszadach. Tam rozegrała się ostatnia mrożąca krew w żyłach scena, gdy okazało się się rosnące wzniesienie jest naprawdę jakąś gigantyczną prastarą istotą i kiedy rodzina Zakrzewskich przypłaciła życiem dotarcie na szczyt.

Powyższe akapity to oczywiście szybki rzut oka na fabułę. Spójrzmy teraz na stronę techniczną. Przyznam szczerze, że to był jeden z najciekawiej przygotowanych scenariuszy w jakie grałem. Legenda o Czarnym Harnasiu przygotowana wcześniej na osobnych hadoutach i to jeszcze napisana w gwarze góralskiej zrobiła wrażenie. Widać że MG musiał się przy tym napracować i wcale nie szedł w efekciarstwo. Te pomoce stanowiły integralna część przygody i bez nich prezentowałaby się ubogo.

Procent sprawnie poruszał się w stworzonym przez siebie scenariuszu i całość miała spójną logiczną ciągłość. Z perspektywy czasu nie widzę praktycznie żadnych uchybień z tej strony. Bardzo mi się podobała odgrywana postać Radczyni. Odgrywanie kobiet przez MGów to chyba jedno z najtrudniejszych wyzwań, a Procentowi udało się stworzyć wiarygodną i sympatyczną bohaterkę niezależną. Umiejscowienie akcji na początku XX wieku i na terenach nam bliskich pozwoliło na większą immersję z grą, choć czasem sprawiało kłopoty gdy nie wiedzieliśmy jakie danie powinno zostać podane, lub czy jakieś osiągnięcie techniki było już dostępne czy jeszcze nie (tu wyszły braki znajomości epoki). Ciekawym zabiegiem, z którym w praktyce spotkałem się po raz pierwszy, było umiejscowienie w przygodzie postaci historycznych. Trzeba było widzieć nasze zdziwienie, jak spotkaliśmy wspomnianego już Przerwę-Tetmajera. Natomiast motyw gór w Zew Cthulhu był dla mnie zupełnie czymś świeżym, zaskakującym i niezwykle inspirującym. Okazuje się, że groza może zawitać również do naszych polskich gór i nie ma co do tego żadnych przeciwwskazań.

Granie po zmroku przy płomieniach ogniska okazało się strzałem w dziesiątkę i wielce wspomagało tworzony klimat. Bez dwóch zdań niepokojący nastrój się wytworzył sprawiając, że przygoda utkwi w pamięci na długo. Jedynym mankamentem była późna pora i chęć skończenia całości w jeden wieczór, co zaowocowałem moim przysypianiem gdy nie byłem uwikłany w akcje (wybacz Procent). Niestety ze zmęczeniem nie da się wygrać.

Jedyną błędnym wyborem MG było użycie mechaniki FATE. Procent chciał koniecznie pozbyć się archaicznego system ZC i skorzystać z czegoś prostszego. Padło na FATE, ale niestety specyfika tej mechaniki, moim zdaniem. nie pasowała do Cthulhu. To chyba jedyny poważny zarzut z mojej strony, choć nie używaliśmy znów kostek tak dużo w czasie gry.

Procent połaczył tu dwie swoje pasje - chodzenie po górach i RPG - z czego wyszła przygoda naprawde godna. Okazuje się, że nasze okolice mogą być tłem dla ciekawych, zajmujacych i oryginalnych przygód. MG włożył sporo pracy w scenariusz i to zaProcetnowało (jaki trafny czasownik!). Bawiłem się przednio i ta jedna sesja zachęca do kolejnych. Brawo!

1 komentarz:

  1. Więc może teraz nieco samokrytyki z mojej strony (którą przygotowywałem już pewien czas):

    1. Wspomniana już wpadka z mechaniką - zależało mi na jej skrajnym uproszczeniu a wybór FATE'a był chybiony. Po raz pierwszy prowadziłem sesje korzystając z niej, a drugi raz w życiu miałem z nią styczność. Jako MG nie potrafiłem dobrze jej wykorzystać a sama też nie zgrała się z systemem.

    2. Przydługi początek, skrócone zakończenie. Nie zapanowałem odpowiednio nad tempem i dynamiką sesji przez co wstęp w pociągu przeciągnął się niepotrzebnie i pośrednio wymusił przyspieszenie i skrócenie finału.

    3. "Bohaterowie znikąd". Nie skorzystałem w odpowiednim momencie z okazji wprowadzenia i przedstawienia piątki dekadentów, którzy pojawili się dopiero w finale, co na mój gust wyszło lekko "na siłę".

    4. Mało klimatu i grozy. Przez większość czasu atmosfera była bardziej detektywistyczna niż pasująca do mrocznej, horrorystcznej intrygi. Zadowolony jestem tylko z kilku scen o opisów (dancing, jaskinia).

    Kolejność przytaczania zarzutów jest całkowicie przypadkowa ;)

    OdpowiedzUsuń