Miejsce: klub Stara Piekarnia
KGL nie zmniejsza tempa i dba o to aby fani larpowania nie nudzili się. Tym razem tematyką był dobrze znany, lovecraftowski świat Mitów Cthulhu. No i znów jakoś dziwnym trafem wplątałem się w organizacje tego jakże mhrocznego i bluźnierczo szalonego przedsięwzięcia. Najwyższy czas opisać to wydarzenie (bo przecież gwiazdy były w porządku... prawie!), szczególnie że jak się okazało niektórzy czekaj na ten wpis. No to do dzieła.
Na początek krótko o fabule. Cała sytuacja miała miejsce w prywatnym muzem profesora Corbbita, gdzie miała się odbyć sprzedaż niektórych eksponatów. Ten desperacki i krok miał uratować finanse i pozwolić na dalszą działalność muzeum. Na wieczorne spotkanie zaproszono wiele ciekawych osobistości, nie tylko z Bostonu (lista na forum Larpowni). Po krótkiej prelekcji asystenta Thomasa (w tej roli BNa moja skromna osoba) odnośnie wystawionych na sprzedaż przedmiotów atmosfera rozluźniła się a spotkanie przerodziło się w kulturalny bankiet. W tym czasie gracze starali się wypełnić swoje zadania i oczywiście knuć na swoją korzyść (co jak się okazało nie było dobrym rozwiązaniem na naszym LARPie). Wszyscy jednak wiedzieli, że LARP jest w klimatach Cthulhu i coś musi się zdarzyć. No i nie zawiedli się.
Może więcej o fabule nie będę zdradzał - przecież LARP świetnie nadaje się do poprowadzienia na konwencie. Rzecz jasna nie obejdzie się bez paru spoilerów, ale kilka słów i wrażeń na temat ostatniego LARPa napasałem na forum Larpowni wiec tu postaram się nie powtarzać i napisać o tym jak doszło do powstania Nocy w muzeum. W KGLu jestem znany od jakiegoś czasu jako Ten-Który-Pomaga, tudzież Szara Eminencja, a to z tego powodu, że już w kilku LARPach byłem drugim MG. Zapewne z tego powodu zwrócił się do mnie Procent, który miał pomysł na grę w klimacie Zew Cthulhu. Jako wierny fan mackowatości i zwolennik różnorodności w repertuarze Larpowni chętnie przystałem na propozycję współpracy, ale nie sądziłem że tak bardzo się w to zaangażuję.
Z tego co pamiętam wszystko zaczęło się od rozmowy z Procentem w tramwaju linii 22 w czasie drogi powrotnej z spotkania Zarządu KGL. Wtedy to chyba po raz pierwszy pojawiła się koncepcja aukcji, tajemniczych przedmiotów z wykopalisk i ogólnego klimatu muzealno-akademickiego. Podczas tej pierwszej rozmowy wpadliśmy na pomysł zaserwowania graczom dosyć wrednej sytuacji - gdzie Wielkie Zło (wtedy jeszcze zwane demonem) miało zabijać kolejnych gości w muzeum. To był jeden z pierwszych motywów które przetrwały do finalnej wersji scenariusza.
Potem jakoś sprawa tworzenia LARPa przycichła - w gruncie rzeczy z mojej winy. Sesja egzaminacyjna, praktyki w liceum i inne dziwne przypadłości sprawiały, że spotkania w sprawie przedyskutowania najważniejszych kwestii odkładaliśmy z Procentem "na później". Spotkaliśmy rzecz jasna, ale scenariusz narazie miał główne wątki i jedynie kilka szkiców postaci. Te pierwsze szlify były w całości autorstwa Procenta - ja poprosiłem jedynie o kopię na maila żebym mógł to spokojnie przeanalizować.
I tu akapit dygresji. Na dotychczasowych LARPach moja rola jako Szarej Eminencji była rzeczywiście niewielka. Ci z którymi organizowałem grę (czyli Samalai a potem "+1") przychodzili do mnie z już gotowymi scenariuszami, więc moja rola ograniczała się do komentowania, doradzania i dopisywania brakujących ról, oraz oczywiście pomaganiu w samej realizacji scenariusza już w trakcie gry.
Z ZC było trochę inaczej. Tym razem byłem autorem jakiejś połowy właściwego scenariusza i współpraca zupełnie mnie pochłonęła. Kolejne, co raz częstsze spotkania z Procentem były swoistymi burzami mózgów, w czasie których zupełnie znikąd (z otchłani szaleństwa?) pojawiały nam się pomysły na postacie, rekwizyty, drobne wątki. Praca przybrała szybszego tempa na jakieś 1,5 tygodnia przed planowanym poprowadzeniem LARPa - pisanie ról, przygotowywanie rekwizytów i opracowywanie wszystkich wątków, czyli ostatnia faza projektów i przygotowań. I w tym miejscu muszę podziękować Procentowi - wyśmienicie mi się współpracowało. Może to tylko moje wrażenie, ale działaliśmy na siebie motywująco, a przy tym zdarzało się że Procent zachowywał trzeźwą ocenę moich nieraz dziwacznych pomysłów (skorpiony?!).
To z czego jestem dumny po przeprowadzeniu LARPa to są rekwizyty. Mogę śmiało chyba powiedzieć, że to pierwszy LARP na którym nie było żadnych rekwizytów w stylu karteczka z napisem "to jest miecz +1". Magiczne symbole, papirusy (podziękowania dla Kota!) i kamień w którym zaklęty był Czarny Faraon (to ten co na początku był po prostu demonem) z ręcznie robionymi inskrypcjami - wszsytkie rekwizyty były prawdziwe. No dobra przyznaję się - w tych kamieniach wcale nie było Czarnego Faraona :P Wydaje mi się, że to wszytko plus przebrania zrobiły swoisty klimat lat 30tych i lovecraftowskiej prozy. Ale to już moje zdanie, bo wiem, że nie wszyscy tak uważają.
Podsumowując - mnie się LARP bardo podobał zarówno jego przygotowanie jak i prowadzenie, no ale nic dziwnego skoro to po części moje dziecko (a jak można nie kochać własnego dziecka?). Procent oddał mi w sumie pałeczkę prowadzenia w Starej Piekarni, ale nie myślcie że nie miał w tym żadnych zasług - przez cały czas czuwał nad rozgrywką jako "duszek". Brawa za cała inicjatywę, która doprowadziła do tego wydarzenia należą się przede wszystkim Procentowi. Więc brawo i do zobaczenia w następnym wspólnym projekcie :D Mam nadzieje że uczestnikom gry również podobał się nasz pomysł i wykonanie, choć nie spotkał sie z specjalnym odzewem na forum Larpowni. Szczerze powiedziawszy liczyliśmy na krytykę czy jakąś inną formę oceny od uczestników, no ale cóż, zadowolimy się tymi nielicznymi głosami, za które dziękujemy!
Na początek krótko o fabule. Cała sytuacja miała miejsce w prywatnym muzem profesora Corbbita, gdzie miała się odbyć sprzedaż niektórych eksponatów. Ten desperacki i krok miał uratować finanse i pozwolić na dalszą działalność muzeum. Na wieczorne spotkanie zaproszono wiele ciekawych osobistości, nie tylko z Bostonu (lista na forum Larpowni). Po krótkiej prelekcji asystenta Thomasa (w tej roli BNa moja skromna osoba) odnośnie wystawionych na sprzedaż przedmiotów atmosfera rozluźniła się a spotkanie przerodziło się w kulturalny bankiet. W tym czasie gracze starali się wypełnić swoje zadania i oczywiście knuć na swoją korzyść (co jak się okazało nie było dobrym rozwiązaniem na naszym LARPie). Wszyscy jednak wiedzieli, że LARP jest w klimatach Cthulhu i coś musi się zdarzyć. No i nie zawiedli się.
Może więcej o fabule nie będę zdradzał - przecież LARP świetnie nadaje się do poprowadzienia na konwencie. Rzecz jasna nie obejdzie się bez paru spoilerów, ale kilka słów i wrażeń na temat ostatniego LARPa napasałem na forum Larpowni wiec tu postaram się nie powtarzać i napisać o tym jak doszło do powstania Nocy w muzeum. W KGLu jestem znany od jakiegoś czasu jako Ten-Który-Pomaga, tudzież Szara Eminencja, a to z tego powodu, że już w kilku LARPach byłem drugim MG. Zapewne z tego powodu zwrócił się do mnie Procent, który miał pomysł na grę w klimacie Zew Cthulhu. Jako wierny fan mackowatości i zwolennik różnorodności w repertuarze Larpowni chętnie przystałem na propozycję współpracy, ale nie sądziłem że tak bardzo się w to zaangażuję.
Z tego co pamiętam wszystko zaczęło się od rozmowy z Procentem w tramwaju linii 22 w czasie drogi powrotnej z spotkania Zarządu KGL. Wtedy to chyba po raz pierwszy pojawiła się koncepcja aukcji, tajemniczych przedmiotów z wykopalisk i ogólnego klimatu muzealno-akademickiego. Podczas tej pierwszej rozmowy wpadliśmy na pomysł zaserwowania graczom dosyć wrednej sytuacji - gdzie Wielkie Zło (wtedy jeszcze zwane demonem) miało zabijać kolejnych gości w muzeum. To był jeden z pierwszych motywów które przetrwały do finalnej wersji scenariusza.
Potem jakoś sprawa tworzenia LARPa przycichła - w gruncie rzeczy z mojej winy. Sesja egzaminacyjna, praktyki w liceum i inne dziwne przypadłości sprawiały, że spotkania w sprawie przedyskutowania najważniejszych kwestii odkładaliśmy z Procentem "na później". Spotkaliśmy rzecz jasna, ale scenariusz narazie miał główne wątki i jedynie kilka szkiców postaci. Te pierwsze szlify były w całości autorstwa Procenta - ja poprosiłem jedynie o kopię na maila żebym mógł to spokojnie przeanalizować.
I tu akapit dygresji. Na dotychczasowych LARPach moja rola jako Szarej Eminencji była rzeczywiście niewielka. Ci z którymi organizowałem grę (czyli Samalai a potem "+1") przychodzili do mnie z już gotowymi scenariuszami, więc moja rola ograniczała się do komentowania, doradzania i dopisywania brakujących ról, oraz oczywiście pomaganiu w samej realizacji scenariusza już w trakcie gry.
Z ZC było trochę inaczej. Tym razem byłem autorem jakiejś połowy właściwego scenariusza i współpraca zupełnie mnie pochłonęła. Kolejne, co raz częstsze spotkania z Procentem były swoistymi burzami mózgów, w czasie których zupełnie znikąd (z otchłani szaleństwa?) pojawiały nam się pomysły na postacie, rekwizyty, drobne wątki. Praca przybrała szybszego tempa na jakieś 1,5 tygodnia przed planowanym poprowadzeniem LARPa - pisanie ról, przygotowywanie rekwizytów i opracowywanie wszystkich wątków, czyli ostatnia faza projektów i przygotowań. I w tym miejscu muszę podziękować Procentowi - wyśmienicie mi się współpracowało. Może to tylko moje wrażenie, ale działaliśmy na siebie motywująco, a przy tym zdarzało się że Procent zachowywał trzeźwą ocenę moich nieraz dziwacznych pomysłów (skorpiony?!).
To z czego jestem dumny po przeprowadzeniu LARPa to są rekwizyty. Mogę śmiało chyba powiedzieć, że to pierwszy LARP na którym nie było żadnych rekwizytów w stylu karteczka z napisem "to jest miecz +1". Magiczne symbole, papirusy (podziękowania dla Kota!) i kamień w którym zaklęty był Czarny Faraon (to ten co na początku był po prostu demonem) z ręcznie robionymi inskrypcjami - wszsytkie rekwizyty były prawdziwe. No dobra przyznaję się - w tych kamieniach wcale nie było Czarnego Faraona :P Wydaje mi się, że to wszytko plus przebrania zrobiły swoisty klimat lat 30tych i lovecraftowskiej prozy. Ale to już moje zdanie, bo wiem, że nie wszyscy tak uważają.
Podsumowując - mnie się LARP bardo podobał zarówno jego przygotowanie jak i prowadzenie, no ale nic dziwnego skoro to po części moje dziecko (a jak można nie kochać własnego dziecka?). Procent oddał mi w sumie pałeczkę prowadzenia w Starej Piekarni, ale nie myślcie że nie miał w tym żadnych zasług - przez cały czas czuwał nad rozgrywką jako "duszek". Brawa za cała inicjatywę, która doprowadziła do tego wydarzenia należą się przede wszystkim Procentowi. Więc brawo i do zobaczenia w następnym wspólnym projekcie :D Mam nadzieje że uczestnikom gry również podobał się nasz pomysł i wykonanie, choć nie spotkał sie z specjalnym odzewem na forum Larpowni. Szczerze powiedziawszy liczyliśmy na krytykę czy jakąś inną formę oceny od uczestników, no ale cóż, zadowolimy się tymi nielicznymi głosami, za które dziękujemy!
Larpa osobiście też uważam za udanego, myślę, że jako mistrzowie spisaliśmy się dobrze (choć tu brakuje mi skali porównawczej). Liczę oczywiście na dalszą współpracę, zwłaszcza że w głowie rodzi mi się coraz więcej nowych koncepcji na larpy :D (chociaż fakt, faktem przydało by Ci się wreszcie więcej podziałać jako gracz bo póki co częściej pojawiałeś się jako MG ;))
OdpowiedzUsuń