20 sierpnia 2007

Korsarskie opowieści

13:40 Posted by Grzegorz A. Nowak , , No comments
Data: 18 VIII 2007

System: Księżyce Magii (autorka Samalaia)

MG: Samalai

Gracze: Qzyn, Pluszak, Ja i Kopytko

Postacie: Ishidoro, Błękitna Sowa, Hermonides i minos Qzyna

Scenariusz: bezimienny

Streszczenie: Przygoda miała miejsce w Kniei - wielkim lesie zamieszkanym w większości przez dwie nacje elfów - Księżycowe i Słoneczne. Celem drużyny złożonej z najważniejszych członków załogi Północnego Wichru, statku korsarskiego służącego pod banderą Księstwa Czarnego Żaglu, była zemsta. Zemścić chciał się kapitan za zabójstwo swojej ukochanej, która również była kapitanem okrętu. Może to nie była wielka miłość godna pieśni barda, ale była to jedyna osoba na której naprawdę zależało kapitanowi Hermonidesowi. I jedyna którą postanowił bez wahania pomścić. Tak załoga trafiła do Kniei, żeby odnaleźć zabójcę-elfa.

Przebieg: Choć MG zapowiadał klimat korsarski pierwsza przygoda rozpoczęła się na suchym lądzie i to jeszcze w głębi niebezpiecznej puszczy zamieszkiwanej przez jeszcze bardziej nieprzyjazne elfy. Mimo tego, że bohaterowie byli w zupełnie obcym dla siebie środowisku, udało im się dzielnie stawić czoła mającym nadejść niebezpieczeństwom. Pierwszym zadaniem było dotarcie do głębi puszczy - ta część była najłatwiejsza, ponieważ przez Knieję płynęła rzeka na tyle głęboka w swym biegu, aby nasz statek mógł tam wpłynąć. Z pomocą bezinteresownego słonecznego elfa odnaleźliśmy miejsce, gdzie można było bezpiecznie wylądować i odnaleźć ziemie księżycowych. W tej chwili nasza drużyna była jeszcze podzielona - na statku była moja postać (kapitan Hermonides), postać Qzyna (minos) i jeszcze dwóch BNów minosów (minotauro-podobnych humanoidów), a także kilku marynarzy którzy mieli pilnować łodzi podczas naszej nieobecności. Reszta BG na razie nie brała udziału w rozgrywce. Szybko jednak przypadek sprawił, że nasze postacie się spotkały. Okazało się, że Ishidoro (postać Pluszaka) i Błękitna Sowa (postać Kopytka, driada), są niewolnikami pozostającymi w rękach księżycowych elfów. Spotkanie z elfką która prowadziła niewolników nieopodal polany, skąd mieliśmy wyruszyć dalej do szczepu pająka, skończyło się konfrontacją i nieuniknioną śmiercią kobiety. No cóż... zadarła z nieodpowiednimi ludźmi (i minosami). Uwolniwszy niewolników udaliśmy się z pomocą driad do miasta księżycowych elfów, choć młody Ishidoro, który dopiero stamtąd wrócił, mocno protestował i zarzekał się, że nie pójdzie z nami. Nie miał chyba jednak większego wyboru - z nami był najbezpieczniejszy, a my musieliśmy pójść w paszczę lwa - do miasta księżycowych elfów. Przygoda skończyła się u bram miasta, gdzie przedstawiliśmy powód naszego przybycia i gdzie oświadczono nam, ku naszemu zdziwieniu, że nie możemy opuścić miasta z niewolnikami. Reszta miała się wyjaśnić na następnej sesji.

Ocena prowadzącego: Kolejna przygoda we własnym świece poszła Samalaiowi, równie sprawnie jak poprzednia. Konsekwentnie realizował założenia przygody, ale z uwagi na wprowadzenie mechaniki (tak, w poprzedniej przygodzie graliśmy storytellingowo) trochę czasu zajęło nam stworzenie postaci i przygotowanie się do gry. Oprócz tego tym razem graliśmy w domu, a nie na polu, wiec przy zaciemnionych oknach można było się pokusić o stworzenie klimatu. Jednak muszę zwrócić uwagę, że karcenie graczy i proszenie o ciszę raczej psuje niż tworzy klimat. Klimatu nie da się narzucić od tak - trzeba go stworzyć bardziej subtelnie. Do mnie na przykład dużo bardziej przemawiała płynna narracja i muzyka w tle - wtedy mogłem puścić wodze fantazji i w głowie odtworzyć cały obraz gry. Poza tym nie mam zarzutów do MG - przygoda choć krótka była zajmująca i naprawdę bardzo dobrze się bawiłem. Powiem że nawet lepiej niż na pierwszym spotkaniu z Księżycami Magii.

Ocena grających: Sama przygoda umiejscowiona była z dala od morza, jednak klimat postaci-korsarzy udzielił się graczom. Wszyscy wcielali się w swoje postacie z łatwości i widać że się dobrze bawili - czegoż więcej trzeba od graczy? Może tylko Koptyko mniej skorzystała z sesji, bo przyłączyła się do gry trochę później, lecz chyba to aż tak bardzo nie wpłynęło na grę.

Samoocena: Drugie spotkanie z Księżycami Magii i zupełnie nowa postać - kapitan korsarskiego statku. Choć ta postać była "narzucona" przez MG ale zgodziłem się nią grać i jak się okazało grało mi się bardzo dobrze - nawet lepiej niż ostatnio Jahmesem. Pałętam nawet, że w czasie gry chodziły mi po głowie różne skojarzenia z pirackimi motywami z książek Kresa, które próbowałem przenosić w mniej lub bardziej udany sposób na moją postać. Do tego jeszcze zaskoczenie na końcu przygody, kiedy to MG pochwalił mnie za grę. Było to zaledwie jedno, dwa słowa rzucone po sesji, ale mimo wszystko bardzo miłe - bo szczere.

Refleksja: Drugie spotkanie z KMami wypadło dużo bardziej obiecująco i ciekawiej. Naprawdę dobrze się bawiłem i pod tym względem nie mam żadnych zarzutów. Jednak jeśli chłodno spojrzeć na świat jest tam kilka rzeczy, które psują mi obraz świata. Na przykład w tej przygodzie po raz pierwszy spotkałem sie z minosami - rasą będącą połączeniem byka z człowiekiem. Coś co w przybliżeniu wygląda jak tauren z Warcrafta bądź klasyczny mitologiczny minotaur. Gdybym ja tworzył taką rasę wyobrażałbym sobie ją jako dzielną i dumną, dla której ważny jest honor i tradycja. Zresztą Samalai wspominał o niezwykle ważnych dla tej rasy związkach rodzinnych. Tymczasem spotkani w przygodzie przedstawiciele tej rasy byli głupkowaci, śmieszni albo pijani - raczej nie sprawiali wrażenie żeby odziedziczyli jakieś cechu po bykach. Byli trochę jak mylna wizja krasnoludów, które tylko żłopią piwsko i są pośmiewiskiem reszty drużyny. Takie podejście do tworzonych ras w systemie (także do rasy wywern) zbliża KMy do mangi z jej specyficznym humorem.
Wiem to nie mój system i nie ja go tworzyłem, jednak swoje zdanie wyraziłem. Dalej życzę powodzenia w światotworzeniu i dąrzeniu do doskonałości!

0 komentarzy:

Prześlij komentarz